Siedzę przed kompem i dumam, i bawię się gadżetami zaoferowanymi przez Google, by uatrakcyjnić sobie bloga. I myślę, czy wspomnieć o wczorajszej promocji książki, której jestem w dużej części współautorem i współredaktorem. Wczoraj tak skutecznie myśl o takim wpisie odsuwałem od siebie, że wymiędliłem posta na temat jakiejś tam konferencji prasowej, na którą musiałem pójść z obowiązku dziennikarskiego. I wymyśliłem dzisiaj, że wspomnę o wieczornej promocji książki, bo ma ona związek z moją pracą dziennikarską.
Otóż wczoraj, 30 stycznia o godz. 17 w kieleckim Domu Środowisk Twórczych odbywały się dwie promocje książek, które ukazały się pod koniec grudnia ubiegłego roku. Na zbiorowy wieczór autorski przybyło ponad 200 kielczan – głównie przyjaciół i wiernych czytelników. Jako pierwsza zaprezentowała się kielecka pisarka Barbara Sierakowska, która wydała nakładem Oficyny Wydawniczej „Radostowa” ze Starachowic powieść pt. „I powiedz swoje dosyć”. W drugiej części spotkania produkowałem się ja.
Otóż pod koniec grudnia 2008 roku także w nakładem Oficyny Wydawniczej „Radostowa” ukazał się ponad 200 –stronicowy album formatu A4 pt. Milenium Świętokrzyskie – cywilizacja Krzyża”. Potężne, jak na małe regionalne wydawnictwo przedsięwzięcie. Obok wpisałem link pn. „Moje nowości książkowe”, który prowadzi do podwieszonej na jednej z moich stron zakładki informującej o albumie. Jest tam okładka oraz wstępy: wydawcy i mój. Wydawało mi się, że zwięźle i rzeczowo wytłumaczyłem się przed Czytelnikami z tego, co napisałem i umieściłem w albumie. Wczoraj jednak kilka osób dopytywało się o szczegóły, szczególnie dotyczące mojej pracy dziennikarskiej.
Otóż od września 2006 r do lutego 2008 r. pracowałem jako dziennikarz depeszowy w Katolickiej Agencji Informacyjnej. W czasie trwania Milenium Świętokrzyskiego na Świętym Krzyżu przypadło mi opisywanie tych uroczystości. Gdy zakończyły się w czerwcu 2007 roku obchody przyszło mi do głowy, by coś zrobić z nagromadzonym materiałem dziennikarskim, Gdyż nie wszystko mogło być opublikowane w serwisie agencyjnym. Po rozstaniu się z KAI na początku 2008 roku nieoczekiwanie zwrócił się do mnie wydawca ze Starachowic – Antoni Dąbrowski z propozycją opublikowania w antologii świętokrzyskiej niektórych moich reportaży. Po przeanalizowaniu całości materiału, jakim dysponowałem uznaliśmy, że notatki reporterskie przeredaguję jeszcze raz i napiszę zupełnie nowe teksty stylizowane wizualnie na depeszy agencyjnej. Była to ciężka i mozolna praca, bo musiałem jeszcze raz przesłuchać nagrań licznych empetrójek i przejrzeć piętrzące się notatniki.
Opisałem też wydarzenia, których nie znałem z autopsji. Pomocą merytoryczną służył mi O. Damian Kopyto OMI – wówczas ceremoniarz klasztorny i rzecznik prasowy. Obecnie przebywa w jednym francuskich klasztorów oblackich. Zakonnik ów też autoryzował książkę pod kątem merytorycznym. Pod tym względem nieocenioną pomocą służyła mi też Pani Zofia Korzeńska – pisarka, zawodowa korektorka kieleckiego Wydawnictwa „Jedność”. Podjęła się również redakcji technicznej albumu, a nawet składania jej. Na ponad 100 stronach postarałem się opisać wszystkie wydarzenia, związane ze Świętym Krzyżem, jakie miały miejsce od grudnia 2005 r. do maja 2008 r. Uznałem bowiem, ze warto pokazać ten kilkumiesięczny moment oczekiwania na wielkie wydarzenia, jak i owoce milenijne po uroczystościach.
Z milenijnej ekipy oblackiej ostał się na Świętym Krzyżu jedynie O. Karol Lipiński OMI, obecnie - rektor kościoła świętokrzyskiego, a wówczas ekonom klasztoru. W rozmowie ze mną bardzo pochwalił nas za pomysł podsumowania Milenium Świętokrzyskiego i za formę oraz wykonanie.
Dla wszystkich osób zaangażowanych słowa uznania zakonnika mają ogromne znaczenie. Pracę swoją wykonaliśmy za darmo, niejednokrotnie dokładając do przedsięwzięcia w różnej formie własne pieniądze i Pani Zofia Korzeńska podczas pracy w pewnej chwili powiedziała mi nawet, że redagowanie tej książki to dla niej swego rodzaju Krzyż. Podtytuł Cywilizacja Krzyża zaczerpnąłem ze sformułowań wypowiedzianych w kilku homiliach głoszonych m.in. przez kardynała Stanisława Dziwisza, ordynariusza sandomierskiego bp Andrzeja Dzięgę i ordynariusza kieleckiego bp Kazimierza Ryczana.
Nawiązując do słów Pani Zofii, myślę, że to był też również mój swego rodzaju Krzyż – dziennikarski. Jeszcze raz więc dziękuję wszystkim moim współpracownikom. Uczyniłem to wczoraj, czynię to także na swoim blogu. I uczynię to także w przyszłości, już podczas właściwych indywidualnych promocji albumu, które aktualnie planujemy.
Pragnę więc podziękować Ojcom Oblatom, że przez cały ten czas bardzo chętnie chcieli być moimi rozmówcami i komentatorami. Dziękuję także wielu innym duchownym, rzecznikom prasowym instytucji samorządowych oraz moim kolegom dziennikarzom, że także służyli mi pomocą, współpracując ze mną w różnorodny sposób. Szczególnie pragnę podziękować kierownictwu Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Kielcach za przygotowanie w pełni profesjonalnej bibliografii. Słowa uznania kieruję tu pod adresem Pani Beaty Piotrowskiej – autorki opracowania bibliograficznego. Swoje serdeczne podziękowania ślę również dla Pani Zofii Korzeńskiej, która podjęła się ogromnego wysiłku korekty tekstów oraz redakcji merytorycznej i technicznej książki. Równie serdeczne podziękowania kieruję do Pani Doroty Mętrak – autorki projektu okładki. Fotografie, które ilustrują niektóre wydarzenia, pochodzą z archiwum Misjonarzy Oblatów – wykonał je Ojciec Damian Kopyto OMI – oraz z moich prywatnych zbiorów. Dziękuje Wydawcy Antoniemu Dąbrowskiemu i wszystkim Jego współpracownikom, który tworzyli drugą część albumu.
Album zawiera: rys historyczny obchodzonego w latach 2006 - 2007 Milenium Świętokrzyskiego, kalendarium obchodów, echa wystaw i sesji naukowych, dokumentację plastyczną i fotograficzną, wiersze, bibliografię i summary. Dofinansowano go ze środków Świętokrzyskiego Urzędu Marszałkowskiego i kieleckiego Urzędu Miasta
Na zakończenie, Czytelnikom „Milenium Świętokrzyskiego – Cywilizacji Krzyża” życzę dobrej lektury
sobota, 31 stycznia 2009
piątek, 30 stycznia 2009
Codzienna dziennikarka w miesięczniku
Ledwo wymordowałem wczorajszego posta i zacząłem się przymierzać na poważnie do pisania na temat tzw. gazetek samorządowych, a tu telefon. Dzwoni mój szef z miesięcznika. Chrapliwy głos aż mną wstrząsnął z odrętwienia spowodowanego nadmiernym ślęczeniem przed komputerem. - Dobrze, że nie śpisz – słyszę pod drugiej stronie. - Jedź jutro do Kielc i napisz relację do lutowego wydania z wizyty u nas komisarz unijnej Danuty Hübner. - Ależ! Po co ci relacja w miesięczniku? Jak cię interesuje temat unijny, to może jakiś wywiad, albo jakaś analiza.... Zrobię ci ekspresowo do marcowego numeru. Po co ta cholerna jutrzejsza relacja? Kto to widział w miesięczniku codzienne relacje? W dodatku z konferencji prasowej? – pytałem bezsilnie. Usłyszałem jedynie brak odpowiedzi, czyli ciszę w słuchawce.
Na miejscu w siedzibie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej spotkałem dawno niewidzianych kolegów. - Dobre i tyle – pomyślałem. Do kolegów zagaiłem jedynie standardowo: co u was słychać, jak leci, jak żona, jak dzieci.... I takie tam uściski kurtuazyjne dłoni.
Pani komisarz pochwaliła włodarzy regionu świętokrzyskiego za wysyłane do Brukseli projekty i stuprocentową ich realizację. A ja już w wyobraźni widzę swój artykuł wielki z pięknym tytułem: „Świętokrzyskie wysoko ocenione przez Brukselę”. Uśmiecham się z satysfakcją do siedzącego obok kolegi agencji prasowej, który próbuje zaskoczyć komisarz jakimiś ogólnopolskimi tematami (- Pewnie mu je nadali z Warszawy – myślę sobie.). Rozmawiają jak równy z równym. Ale mnie to nie interesuje, bo ja już mam... Piękny świętokrzyski tytuł i zaraz go będę wypełniał budującą treścią
Nagle dziennikarz z kieleckiej Wyborczej zaczyna drążyć temat niedoszłego lotniska w Obicach kolo Kielc. Wszyscy strzyżemy uszami w zaciekawieniu. W odpowiedzi słychać było wymijające długie odpowiedzi. Niektóre z nich już znane dziennikarzom z wcześniejszych brukselskich rozmów władz kieleckich właśnie z panią komisarz.
Coś tam szybko zanotowałem: - Przedłożony rok temu Komisji Europejskiej projekt budowy lotniska w regionie świętokrzyskim, w ocenie ekspertów komisji nie spełniał podstawowego wymogu „żywotności ekonomicznej” – wyjaśniała dziennikarzom komisarz Hübner. – Ale nie oznacza to jednak, że przedsięwzięcie nie ma szans powodzenia w późniejszym czasie. Trzeba jednak zwrócić uwagę na wszystkie zastrzeżenia Komisji Europejskiej i je wyeliminować. Ważna jest także realizacja inwestycji wspierających zapotrzebowanie na regionalny port lotniczy, chociażby m.in. wzmacniających rangę Targów Kielce, czy poprawiających atrakcyjność turystyczną regionu - podkreślała komisarz.
Po konferencji nagle podchodzi do nas, tzn. do dziennikarza depeszowego i do mnie, kolega zainteresowany Obicami. I woła: – Chłopaki! Czy ja zadawałem jakieś głupie pytania, że pani komisarz tak potraktowała mnie wymijająco? – pyta podnieconym głosem.
Zgodnie odpowiadamy, że pytania były dobre i słuszne, a odpowiedzi takie, jakie raczyła udzielić pani komisarz. - Widocznie tak musiała mówić – zauważyłem filozoficznie. Potem w drodze do szatni pomilczeliśmy sobie, że nad Kielcami chyba nadal wisi pewnie syndrom włoszczowski...
Siedzę teraz przy kompie i tak sobie dumam, że i tak trzeba się cieszyć, iż nasze cudne świętokrzyskie jest wysoko w rankingu brukselskim, jeśli chodzi o unijną forsę. W Obicach więc niech jeszcze będzie jakiś czas ściernisko.... Może w końcu kiedyś wyrośnie tam lotnisko? Ciekaw jestem, co jutro napisze dociekliwy kolega? O siebie się jakoś nie boję... Cieszę się, że są jeszcze blogi.
Na miejscu w siedzibie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej spotkałem dawno niewidzianych kolegów. - Dobre i tyle – pomyślałem. Do kolegów zagaiłem jedynie standardowo: co u was słychać, jak leci, jak żona, jak dzieci.... I takie tam uściski kurtuazyjne dłoni.
Pani komisarz pochwaliła włodarzy regionu świętokrzyskiego za wysyłane do Brukseli projekty i stuprocentową ich realizację. A ja już w wyobraźni widzę swój artykuł wielki z pięknym tytułem: „Świętokrzyskie wysoko ocenione przez Brukselę”. Uśmiecham się z satysfakcją do siedzącego obok kolegi agencji prasowej, który próbuje zaskoczyć komisarz jakimiś ogólnopolskimi tematami (- Pewnie mu je nadali z Warszawy – myślę sobie.). Rozmawiają jak równy z równym. Ale mnie to nie interesuje, bo ja już mam... Piękny świętokrzyski tytuł i zaraz go będę wypełniał budującą treścią
Nagle dziennikarz z kieleckiej Wyborczej zaczyna drążyć temat niedoszłego lotniska w Obicach kolo Kielc. Wszyscy strzyżemy uszami w zaciekawieniu. W odpowiedzi słychać było wymijające długie odpowiedzi. Niektóre z nich już znane dziennikarzom z wcześniejszych brukselskich rozmów władz kieleckich właśnie z panią komisarz.
Coś tam szybko zanotowałem: - Przedłożony rok temu Komisji Europejskiej projekt budowy lotniska w regionie świętokrzyskim, w ocenie ekspertów komisji nie spełniał podstawowego wymogu „żywotności ekonomicznej” – wyjaśniała dziennikarzom komisarz Hübner. – Ale nie oznacza to jednak, że przedsięwzięcie nie ma szans powodzenia w późniejszym czasie. Trzeba jednak zwrócić uwagę na wszystkie zastrzeżenia Komisji Europejskiej i je wyeliminować. Ważna jest także realizacja inwestycji wspierających zapotrzebowanie na regionalny port lotniczy, chociażby m.in. wzmacniających rangę Targów Kielce, czy poprawiających atrakcyjność turystyczną regionu - podkreślała komisarz.
Po konferencji nagle podchodzi do nas, tzn. do dziennikarza depeszowego i do mnie, kolega zainteresowany Obicami. I woła: – Chłopaki! Czy ja zadawałem jakieś głupie pytania, że pani komisarz tak potraktowała mnie wymijająco? – pyta podnieconym głosem.
Zgodnie odpowiadamy, że pytania były dobre i słuszne, a odpowiedzi takie, jakie raczyła udzielić pani komisarz. - Widocznie tak musiała mówić – zauważyłem filozoficznie. Potem w drodze do szatni pomilczeliśmy sobie, że nad Kielcami chyba nadal wisi pewnie syndrom włoszczowski...
Siedzę teraz przy kompie i tak sobie dumam, że i tak trzeba się cieszyć, iż nasze cudne świętokrzyskie jest wysoko w rankingu brukselskim, jeśli chodzi o unijną forsę. W Obicach więc niech jeszcze będzie jakiś czas ściernisko.... Może w końcu kiedyś wyrośnie tam lotnisko? Ciekaw jestem, co jutro napisze dociekliwy kolega? O siebie się jakoś nie boję... Cieszę się, że są jeszcze blogi.
czwartek, 29 stycznia 2009
Nawet skazany za przestępstwo ma swoje prawa...
Miałem dziś napisać o patologicznym zjawisku na rynku prasowym, jakimi są m.in. gazetki wydawane przez samorządy lokalne, lub przez wójtów, burmistrzów, itp. Bo sam się kiedyś zajmowałem takim procederem. Szkoda, że ubiegłoroczna, grudniowa dyskusja na ten temat pojawiła się na wortalach dziennikarskich, jak rozpalony meteor, który niespodziewanie spłonął w politycznej atmosferze, zanim trafił w cel. Mam nadzieję, że gdzieś się jeszcze coś tli na ten temat. Miałem napisać, a nie piszę. Bo zrobię to może jutro, albo po jutrze. Dzisiaj zastanawiam się na temat tego, czy w naszym kraju są przestępcy.
Ale niech najpierw trochę sobie odetchnę, bo się zziajałem na bieżni. Ponadto po głowie chodzą mi też kolejne blogi: literacki, religijny i ekstremalny. (ale się rozblogerowałem!!!) Jeśli chodzi o ten ostatni, to od kilku tygodni przygotowuję się do tegorocznego narciarskiego Biegu Piastów. W ubiegłym roku przywiozłem brązowy medal, w jakiejś niszowej klasyfikacji. Ale najcenniejszy dla mnie był osobisty list i dyplom niedawno przysłany przez głównego komandora biegu za ukończenie biegu, co prawda na 1110 miejscu w kategorii open. Ale trzeba dodać, że ponad 2 tysięcy zawodników zrezygnowało wówczas z biegu z powodu nieprawdopodobnej aury: pioruny, deszcz, błyskawice, śnieżyce, mżawka, itp. A ja w końcu jestem byłym inwalidą, bo w ubiegłym roku ZUS uznał mnie za wyleczonego onkologicznie i wróciłem do zdrowych obywateli naszego kraju ze wszystkimi tego konsekwencjami. O biegu napisałem w autorelacji opublikowanej na witrynie fajnego serwisu dziennikarstwa obywatelskiego - Wiadomości24.pl z niezwykle życzliwym redaktorem naczelnym, który zawsze pamięta o swoich autorach i coś miłego życzliwego co tydzień przysyła. że zaczynam mieć wyrzuty sumienia, iż dawno nic tam nie napisałem.
Z powodu braku śniegu nie schodzę więc z: bieżni, stepera, rowerów i całej tej „biżuterii” fitnessowej. Na „siłce” pilnuję, żeby się „nie przerwać” z powodu ciężarów. Bo wygląda, że tegoroczny Bieg Piastów ,będzie podobny do ubiegłorocznego. No i na tych samotnych porannych „wuefach” , jakie sobie funduję słucham sobie RMF, Zetki lub Radia Kielce. No i różne informacje słyszę i w przypadku niektórych zaraz nachodzą mnie jakieś wspomnienia. Tak też się stało dzisiaj. Poprzez zalewający uszy pot doszło do mnie, że były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wypłacił odszkodowanie doktorowi G. Ale zapowiedział, że go nie przeprosi. Zaraz przełączyłem na jakąś muzykę bo nawet nie chciało mi się słuchać uzasadnienia
Obiecałem sobie, że nie będę komentował poczynań politycznych, bo nie obchodzi mnie to, co sądzi o swym procesie były minister. To jest jego sprawa i musi sam się z nią uporać. Obchodzi mnie jedynie problem z jakim się boryka. Otóż na początku mojej etatowej pracy dziennikarskiej (prawie 20 lat temu) byłem sądzony za pewne sformułowania, jakich użyłem w artykule prasowym pod adresem pewnej osoby. Podany zostałem do sądu. Było kilka rozpraw. Sprawa zakończyła się dla mnie podwójnie pozytywnie. Umorzona została bez większych konsekwencji dla mnie i mam czystą kartotekę. Musiałem tylko przeprosić za jedno sformułowanie. I tak też niezwłocznie zrobiłem. Ponadto po roku nastąpiło z mojej inicjatywy pogodzenie się ze śmiertelnie obrażonym adwersarzem. I zostaliśmy kolegami, a nawet przyjaciółmi. Nawet przyznał mi się prywatnie, że miałem rację, ale bolało go to, że upubliczniłem jego problem. Jedynie zaś jego prawnik zwęszył mój błąd w sformułowaniu i zaryzykował podanie mnie do sądu.
Wówczas podczas rozpraw nauczyłem się tego, że dziennikarz nie może sobie pozwolić na obraźliwe i pomawiające sformułowania, choć nie wiem, jak sprawa byłaby nośna i ważna społecznie. Wbito mi wówczas do głowy to, że nawet przestępca ma swoje prawa.
No właśnie słowo przestępca! Czy w Polsce mamy przestępców: bandytów, zbrodniarzy, chuliganów, rozbójników?
Pamiętam, jak wbijano nam na szkoleniach dziennikarskich, że (w dużym uproszeniu) na etapie śledztwa obywatel naszego kraju jest podejrzany o przestępstwo. Potem ma postawione przez prokuratora zarzuty, a następnie jest oskarżony o przestępstwo. W sądzie, gdy siedzi na ławie oskarżonych jest podsądnym. A następnie jest skazanym nieprawomocnie za przestępstwo. Nawet gdy został skazany przykładowo za zabójstwo podczas postępowania kasacyjnego to i tak nie możemy napisać że jest przestępcą (zabójcą), bo on jest jedynie prawomocnie skazanym za zabójstwo.
To są oczywiste oczywistości i dziennikarza po przejściach sądowych krew jasna zalewa, gdy czyta w prasie „wyroki wydane” przez kolegów po fachu i polityków. Ba! Wyroki są wydawane jeszcze przed rozpoczęciem postępowania prokuratorskiego.
Pamiętam taki oto obrazek z jednego kolegiów redakcyjnych, w jednym z dzienników, w którym pracowałem. Otóż po zaplanowaniu wydania, nagle wstała koleżanka pisująca na tematy kryminalne i odczytała list, jaki otrzymała z krakowskiego więzienia na Montelupich Napisał do niej osobnik skazany za ciężkie zabójstwo. Najpierw kurtuazyjnie podziękował dziennikarce i redakcji, że napisano o nim. A następnie przypomniał, że on ma też swoje prawa i będzie ich dochodził, gdyż nie jest on w swoim mniemaniu bandziorem, zabójcą swojej żony i dzieci, a jednie jest skazanym prawomocnie za zabójstwo.
Moim zdaniem, dziennikarz ma tak ogromne możliwości, by poruszyć czytelnicze serca i sumienia że nie musi wkraczać w kompetencje sędziów i wyrokować przed ogłoszeniem wyroków, a nawet przed rozpoczęciem procesów. - Zawsze możecie nas opisać i skrytykować - powiedział mi kiedyś jeden z sędziów.
Ale niech najpierw trochę sobie odetchnę, bo się zziajałem na bieżni. Ponadto po głowie chodzą mi też kolejne blogi: literacki, religijny i ekstremalny. (ale się rozblogerowałem!!!) Jeśli chodzi o ten ostatni, to od kilku tygodni przygotowuję się do tegorocznego narciarskiego Biegu Piastów. W ubiegłym roku przywiozłem brązowy medal, w jakiejś niszowej klasyfikacji. Ale najcenniejszy dla mnie był osobisty list i dyplom niedawno przysłany przez głównego komandora biegu za ukończenie biegu, co prawda na 1110 miejscu w kategorii open. Ale trzeba dodać, że ponad 2 tysięcy zawodników zrezygnowało wówczas z biegu z powodu nieprawdopodobnej aury: pioruny, deszcz, błyskawice, śnieżyce, mżawka, itp. A ja w końcu jestem byłym inwalidą, bo w ubiegłym roku ZUS uznał mnie za wyleczonego onkologicznie i wróciłem do zdrowych obywateli naszego kraju ze wszystkimi tego konsekwencjami. O biegu napisałem w autorelacji opublikowanej na witrynie fajnego serwisu dziennikarstwa obywatelskiego - Wiadomości24.pl z niezwykle życzliwym redaktorem naczelnym, który zawsze pamięta o swoich autorach i coś miłego życzliwego co tydzień przysyła. że zaczynam mieć wyrzuty sumienia, iż dawno nic tam nie napisałem.
Z powodu braku śniegu nie schodzę więc z: bieżni, stepera, rowerów i całej tej „biżuterii” fitnessowej. Na „siłce” pilnuję, żeby się „nie przerwać” z powodu ciężarów. Bo wygląda, że tegoroczny Bieg Piastów ,będzie podobny do ubiegłorocznego. No i na tych samotnych porannych „wuefach” , jakie sobie funduję słucham sobie RMF, Zetki lub Radia Kielce. No i różne informacje słyszę i w przypadku niektórych zaraz nachodzą mnie jakieś wspomnienia. Tak też się stało dzisiaj. Poprzez zalewający uszy pot doszło do mnie, że były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro wypłacił odszkodowanie doktorowi G. Ale zapowiedział, że go nie przeprosi. Zaraz przełączyłem na jakąś muzykę bo nawet nie chciało mi się słuchać uzasadnienia
Obiecałem sobie, że nie będę komentował poczynań politycznych, bo nie obchodzi mnie to, co sądzi o swym procesie były minister. To jest jego sprawa i musi sam się z nią uporać. Obchodzi mnie jedynie problem z jakim się boryka. Otóż na początku mojej etatowej pracy dziennikarskiej (prawie 20 lat temu) byłem sądzony za pewne sformułowania, jakich użyłem w artykule prasowym pod adresem pewnej osoby. Podany zostałem do sądu. Było kilka rozpraw. Sprawa zakończyła się dla mnie podwójnie pozytywnie. Umorzona została bez większych konsekwencji dla mnie i mam czystą kartotekę. Musiałem tylko przeprosić za jedno sformułowanie. I tak też niezwłocznie zrobiłem. Ponadto po roku nastąpiło z mojej inicjatywy pogodzenie się ze śmiertelnie obrażonym adwersarzem. I zostaliśmy kolegami, a nawet przyjaciółmi. Nawet przyznał mi się prywatnie, że miałem rację, ale bolało go to, że upubliczniłem jego problem. Jedynie zaś jego prawnik zwęszył mój błąd w sformułowaniu i zaryzykował podanie mnie do sądu.
Wówczas podczas rozpraw nauczyłem się tego, że dziennikarz nie może sobie pozwolić na obraźliwe i pomawiające sformułowania, choć nie wiem, jak sprawa byłaby nośna i ważna społecznie. Wbito mi wówczas do głowy to, że nawet przestępca ma swoje prawa.
No właśnie słowo przestępca! Czy w Polsce mamy przestępców: bandytów, zbrodniarzy, chuliganów, rozbójników?
Pamiętam, jak wbijano nam na szkoleniach dziennikarskich, że (w dużym uproszeniu) na etapie śledztwa obywatel naszego kraju jest podejrzany o przestępstwo. Potem ma postawione przez prokuratora zarzuty, a następnie jest oskarżony o przestępstwo. W sądzie, gdy siedzi na ławie oskarżonych jest podsądnym. A następnie jest skazanym nieprawomocnie za przestępstwo. Nawet gdy został skazany przykładowo za zabójstwo podczas postępowania kasacyjnego to i tak nie możemy napisać że jest przestępcą (zabójcą), bo on jest jedynie prawomocnie skazanym za zabójstwo.
To są oczywiste oczywistości i dziennikarza po przejściach sądowych krew jasna zalewa, gdy czyta w prasie „wyroki wydane” przez kolegów po fachu i polityków. Ba! Wyroki są wydawane jeszcze przed rozpoczęciem postępowania prokuratorskiego.
Pamiętam taki oto obrazek z jednego kolegiów redakcyjnych, w jednym z dzienników, w którym pracowałem. Otóż po zaplanowaniu wydania, nagle wstała koleżanka pisująca na tematy kryminalne i odczytała list, jaki otrzymała z krakowskiego więzienia na Montelupich Napisał do niej osobnik skazany za ciężkie zabójstwo. Najpierw kurtuazyjnie podziękował dziennikarce i redakcji, że napisano o nim. A następnie przypomniał, że on ma też swoje prawa i będzie ich dochodził, gdyż nie jest on w swoim mniemaniu bandziorem, zabójcą swojej żony i dzieci, a jednie jest skazanym prawomocnie za zabójstwo.
Moim zdaniem, dziennikarz ma tak ogromne możliwości, by poruszyć czytelnicze serca i sumienia że nie musi wkraczać w kompetencje sędziów i wyrokować przed ogłoszeniem wyroków, a nawet przed rozpoczęciem procesów. - Zawsze możecie nas opisać i skrytykować - powiedział mi kiedyś jeden z sędziów.
środa, 28 stycznia 2009
Dziennikarski grzech opieszałości w dawaniu świadectwa?
Trochę się zaniedbałem w blogerowaniu. Naobiecywałem „Bóg wie czego” w zapowiedzi i zaczynam grzeszyć opieszałością. Za chwilę wezmę się za ten „grzech”, niech tylko odetchnę po wysłaniu tekstów do miesięcznika „Radostowa” , w którego stopce umieszczone jest moje nazwisko.
Właśnie wysłałem reportaż na temat Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, który zakończył się w minioną niedzielę. Dołączyłem do niego także wywiad z jednym z organizatorów w diecezji kieleckiej Przemysławem Kasprzykiem – niezwykłym człowiekiem, że wymienię tylko kim on jest m.in.: prasoznawca, bibliotekarz, historyk, pedagog, wychowawca, animator, ekumenista, publicysta, konsultor świecki i członek Diecezjalnej Rady Ekumenicznej, odpowiedzialny za organizację wyjazdów na międzykontynentalne spotkania młodych w Taize i na spotkania ekumeniczne do Kodnia nad Bugiem. Uczestnik III Synodu Plenarnego (członek grup roboczych delegatów świeckich), bas męskiego wokalnego zespołu muzyki cerkiewnej OIKOUMENE. Współpracuje z portalem Ekumenizm.pl. Opowiedział mi niezwykłą historię ekumenizmu w Kielcach. Gdybym ją znał przed uczestniczeniem w tegorocznych nabożeństwach, to może one byłyby dla mnie pełniejsze. Ale o tym szerzej w reportażu w wdaniu papierowym.
Drugi temat jaki podjąłem dziś, to zapowiedź Międzynarodowego Kongresu Młodzieży "Jan Paweł II z Młodymi”, który odbędzie się w czerwcu br. w Kielcach. Organizatorzy zapowiedzieli, że przyjedzie w Góry Świętokrzyskie ponad 2 tys. młodzieży m.in. z : Austrii, Francji, Niemiec, Włoch, Rumunii, Węgier, Białorusi, Kazachstanu, Ukrainy, Słowacji, Australii, Filipin, USA i Chile. Głównym organizatorem jest Stowarzyszenie „Nadzieja Rodzinie”, kierowane przez ks. Andrzeja Drapałę. Jako dziennikarz depeszowy poświęciłem dwa lata temu duchownemu i jego działalności kilkanaście depesz. Byłem wówczas i nadal jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób „Nadzieja Rodzinie” wyciąga m.in. narkomanów z nałogu.
Jak widać moją opieszałość blogerską można w jakiś sposób usprawiedliwić. Odetchnąłem już i biorę się do blogerowania. Dzisiaj na tapetę blogerską wziąłem depeszę KAI przedrukowaną przez portal Wiara.pl.
„O częstym dziś "grzechu opieszałości w dawaniu świadectwa" mówił 25 stycznia duszpasterz środowisk twórczych w kościele Andrzeja Apostoła i św. Brata Alberta w Warszawie. Ks. Wiesław Niewęgłowski sprawował Mszę św. w intencji ludzi mediów z okazji święta ich patrona, św. Franciszka Salezego, którego Kościół wspomina 24 stycznia” – czytam w depeszy. Duszpasterz środowisk twórczych dalej mówił o atrybucie dziennikarstwa, jakim jest niezależność - czyli wolność od nacisków politycznych czy ze strony grup interesu. Zaznaczył, że niezależność wymaga dawania świadectwa, czego często brakuje. - Dziś dziennikarze grzeszą opieszałością - powiedział ks. Niewęgłowski. Tłumaczył, że zapominają oni o rozróżnieniu informacji od komentarza, zbyt często też nie dyskutują z politykami podczas wywiadów, stając się jedynie odbiorcami ich poglądów.
Bardzo zaintrygował mnie fragment dotyczący atrybutu dziennikarstwa, a konkretnie na temat niezależności. Jeśli chodzi o wolność od nacisków, duchowny wymienia tylko naciski polityczne, i jakieś grupy interesu. No właśnie, jakie to są te grupy nacisku? Pewnie w domyśle chodzi tu o wydawców. A gdzie są inne grupy interesu? I o jakie dawania świadectwa może chodzić? Czy dziennikarz śledczy, opisujący powiązania gangsterskie, by podkreślić swoją niezależność ma okazywać się odstrzelonymi kolanami (ponoć gangsterzy to lubią robić najczęściej). Z kolei dziennikarz tropiący lokalnych polityków ma afiszować się kłopotami administracyjnymi w miejscu zamieszkania. Natomiast dziennikarz nie godzący się z polityką wydawcy gazety, w której pracuje ma się okazać dyscyplinarką za „kalanie własnego gniazda”, czy też z powodu trudnego współżycia w zespole dziennikarskim? (Swego rodzaju patologią w tym zakresie, moim zdaniem, jest przechwalanie się niektórych redaktorów naczelnych, że najlepiej ponoć dla kondycji redakcji może zrobić dobry proces karny. Ale to jest temat na innego posta.)
Pójdźmy w rozważaniach jeszcze dalej. Jakim świadectwem niezależności ma się okazywać dziennikarz katolicki? Czy takim jak poniżej? Nie będę wymieniał nazwisk. (Obiecałem, że nie będę się czepiał nazwisk) Posłużę się tylko przykładem z autopsji. Otóż pielgrzymując na Jasną Górę w ubiegłym roku po kilkudniowej wędrówce usłyszałem z jasnogórskich wałów z ust księdza biskupa - hierarchy jednej ze śląskich diecezji przykre słowa pod adresem dziennikarzy. I to jeszcze w dodatku odnośnie tzw. „dziennikarzy pseudokatolickich”. A konkretnie jednego dziennikarza, którego szanuję za odwagę, szczególnie za niezwykłą dociekliwość i zdeterminowanie w dochodzeniu prawdy. Trochę on mnie drażni swoją arogancją, ale znam większych arogantów. I na miły Bóg, dlaczego od razu w stosunku do niego taki zwrot: „dziennikarz pseudokatolicki”? Dlaczego duchowny odzierał dziennikarzy z katolickości, gdy chcieli być właśnie niezależni i wolni od grup nacisku i nie grzeszą opieszałością, natomiast kochają to co robią?
Zrobiło mi się wtedy bardzo smutno. Tym bardziej, że oficjalnie poszło o jakiś gdzieś tam opublikowany zwrot, jakąś myśl, która rozsierdziła biskupa. A nieoficjalnie o co mogło chodzić? Dlaczego nie padła znana publicznie odpowiedź? I choć szedłem w pielgrzymce w intencji skrywanej głęboko w sercu, dziękując Bogu za to, że mogłem wyjść z niebezpiecznej choroby nowotworowej i stać pełnoprawnym zdrowym obywatelem, to w ów wieczór nie miałem już wątpliwości, kogo będą dotyczyły moje modlitwy podczas Eucharystii. Oczywiście, tego tzw. „dziennikarza pseudokatolickiego” i owego hierarchy i wszystkich innych duchownych, którzy posługują się takim językiem i ciągle o coś apelują do dziennikarzy, bijąc się w dziennikarskie piersi, zapominają o własnych.
Kończąc już, myślę, że swego rodzajami świadectwami, o jakich wspomina duszpasterz środowisk twórczych, mogą być, moim zdaniem, właśnie różnego rodzaju apele kierowane lawinowo do dziennikarzy przez różne grupy interesu...
Pozdrawiam serdecznie
Właśnie wysłałem reportaż na temat Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, który zakończył się w minioną niedzielę. Dołączyłem do niego także wywiad z jednym z organizatorów w diecezji kieleckiej Przemysławem Kasprzykiem – niezwykłym człowiekiem, że wymienię tylko kim on jest m.in.: prasoznawca, bibliotekarz, historyk, pedagog, wychowawca, animator, ekumenista, publicysta, konsultor świecki i członek Diecezjalnej Rady Ekumenicznej, odpowiedzialny za organizację wyjazdów na międzykontynentalne spotkania młodych w Taize i na spotkania ekumeniczne do Kodnia nad Bugiem. Uczestnik III Synodu Plenarnego (członek grup roboczych delegatów świeckich), bas męskiego wokalnego zespołu muzyki cerkiewnej OIKOUMENE. Współpracuje z portalem Ekumenizm.pl. Opowiedział mi niezwykłą historię ekumenizmu w Kielcach. Gdybym ją znał przed uczestniczeniem w tegorocznych nabożeństwach, to może one byłyby dla mnie pełniejsze. Ale o tym szerzej w reportażu w wdaniu papierowym.
Drugi temat jaki podjąłem dziś, to zapowiedź Międzynarodowego Kongresu Młodzieży "Jan Paweł II z Młodymi”, który odbędzie się w czerwcu br. w Kielcach. Organizatorzy zapowiedzieli, że przyjedzie w Góry Świętokrzyskie ponad 2 tys. młodzieży m.in. z : Austrii, Francji, Niemiec, Włoch, Rumunii, Węgier, Białorusi, Kazachstanu, Ukrainy, Słowacji, Australii, Filipin, USA i Chile. Głównym organizatorem jest Stowarzyszenie „Nadzieja Rodzinie”, kierowane przez ks. Andrzeja Drapałę. Jako dziennikarz depeszowy poświęciłem dwa lata temu duchownemu i jego działalności kilkanaście depesz. Byłem wówczas i nadal jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób „Nadzieja Rodzinie” wyciąga m.in. narkomanów z nałogu.
Jak widać moją opieszałość blogerską można w jakiś sposób usprawiedliwić. Odetchnąłem już i biorę się do blogerowania. Dzisiaj na tapetę blogerską wziąłem depeszę KAI przedrukowaną przez portal Wiara.pl.
„O częstym dziś "grzechu opieszałości w dawaniu świadectwa" mówił 25 stycznia duszpasterz środowisk twórczych w kościele Andrzeja Apostoła i św. Brata Alberta w Warszawie. Ks. Wiesław Niewęgłowski sprawował Mszę św. w intencji ludzi mediów z okazji święta ich patrona, św. Franciszka Salezego, którego Kościół wspomina 24 stycznia” – czytam w depeszy. Duszpasterz środowisk twórczych dalej mówił o atrybucie dziennikarstwa, jakim jest niezależność - czyli wolność od nacisków politycznych czy ze strony grup interesu. Zaznaczył, że niezależność wymaga dawania świadectwa, czego często brakuje. - Dziś dziennikarze grzeszą opieszałością - powiedział ks. Niewęgłowski. Tłumaczył, że zapominają oni o rozróżnieniu informacji od komentarza, zbyt często też nie dyskutują z politykami podczas wywiadów, stając się jedynie odbiorcami ich poglądów.
Bardzo zaintrygował mnie fragment dotyczący atrybutu dziennikarstwa, a konkretnie na temat niezależności. Jeśli chodzi o wolność od nacisków, duchowny wymienia tylko naciski polityczne, i jakieś grupy interesu. No właśnie, jakie to są te grupy nacisku? Pewnie w domyśle chodzi tu o wydawców. A gdzie są inne grupy interesu? I o jakie dawania świadectwa może chodzić? Czy dziennikarz śledczy, opisujący powiązania gangsterskie, by podkreślić swoją niezależność ma okazywać się odstrzelonymi kolanami (ponoć gangsterzy to lubią robić najczęściej). Z kolei dziennikarz tropiący lokalnych polityków ma afiszować się kłopotami administracyjnymi w miejscu zamieszkania. Natomiast dziennikarz nie godzący się z polityką wydawcy gazety, w której pracuje ma się okazać dyscyplinarką za „kalanie własnego gniazda”, czy też z powodu trudnego współżycia w zespole dziennikarskim? (Swego rodzaju patologią w tym zakresie, moim zdaniem, jest przechwalanie się niektórych redaktorów naczelnych, że najlepiej ponoć dla kondycji redakcji może zrobić dobry proces karny. Ale to jest temat na innego posta.)
Pójdźmy w rozważaniach jeszcze dalej. Jakim świadectwem niezależności ma się okazywać dziennikarz katolicki? Czy takim jak poniżej? Nie będę wymieniał nazwisk. (Obiecałem, że nie będę się czepiał nazwisk) Posłużę się tylko przykładem z autopsji. Otóż pielgrzymując na Jasną Górę w ubiegłym roku po kilkudniowej wędrówce usłyszałem z jasnogórskich wałów z ust księdza biskupa - hierarchy jednej ze śląskich diecezji przykre słowa pod adresem dziennikarzy. I to jeszcze w dodatku odnośnie tzw. „dziennikarzy pseudokatolickich”. A konkretnie jednego dziennikarza, którego szanuję za odwagę, szczególnie za niezwykłą dociekliwość i zdeterminowanie w dochodzeniu prawdy. Trochę on mnie drażni swoją arogancją, ale znam większych arogantów. I na miły Bóg, dlaczego od razu w stosunku do niego taki zwrot: „dziennikarz pseudokatolicki”? Dlaczego duchowny odzierał dziennikarzy z katolickości, gdy chcieli być właśnie niezależni i wolni od grup nacisku i nie grzeszą opieszałością, natomiast kochają to co robią?
Zrobiło mi się wtedy bardzo smutno. Tym bardziej, że oficjalnie poszło o jakiś gdzieś tam opublikowany zwrot, jakąś myśl, która rozsierdziła biskupa. A nieoficjalnie o co mogło chodzić? Dlaczego nie padła znana publicznie odpowiedź? I choć szedłem w pielgrzymce w intencji skrywanej głęboko w sercu, dziękując Bogu za to, że mogłem wyjść z niebezpiecznej choroby nowotworowej i stać pełnoprawnym zdrowym obywatelem, to w ów wieczór nie miałem już wątpliwości, kogo będą dotyczyły moje modlitwy podczas Eucharystii. Oczywiście, tego tzw. „dziennikarza pseudokatolickiego” i owego hierarchy i wszystkich innych duchownych, którzy posługują się takim językiem i ciągle o coś apelują do dziennikarzy, bijąc się w dziennikarskie piersi, zapominają o własnych.
Kończąc już, myślę, że swego rodzajami świadectwami, o jakich wspomina duszpasterz środowisk twórczych, mogą być, moim zdaniem, właśnie różnego rodzaju apele kierowane lawinowo do dziennikarzy przez różne grupy interesu...
Pozdrawiam serdecznie
poniedziałek, 26 stycznia 2009
Wprost do Bolgbox
Dzisiaj, jako świeżo upieczony bloger, przeglądając z zainteresowaniem strony AWR Wprost, uznałem, po zapoznaniu się ze stosownym regulaminem, że warto swojego bloga zarejestrować na Blogoboxe.
Od lat z uwagą śledzę to, co się dzieje na stronach Wprostu. Imponuje tam pomysłowość i profesjonalizm i różnorodność.
Myślę więc, że z uwagi na tematykę i zadeklarowaną przeze mnie już we wstępie mojej „Kroniki dziennikarskiej”, chęć uczestniczenia w swoim blogerowaniu, w większej debacie na temat zawodu dziennikarskiego, to chyba dobrze zrobiłem, wysyłając tam swojego bloga. Zobaczymy „w praniu”, jak będzie. Na razie to tylko moje nieśmiałe jeszcze kroki w tego rodzaju pisaniu.
c950282326bb787bdd3f3a15e016a405
Od lat z uwagą śledzę to, co się dzieje na stronach Wprostu. Imponuje tam pomysłowość i profesjonalizm i różnorodność.
Myślę więc, że z uwagi na tematykę i zadeklarowaną przeze mnie już we wstępie mojej „Kroniki dziennikarskiej”, chęć uczestniczenia w swoim blogerowaniu, w większej debacie na temat zawodu dziennikarskiego, to chyba dobrze zrobiłem, wysyłając tam swojego bloga. Zobaczymy „w praniu”, jak będzie. Na razie to tylko moje nieśmiałe jeszcze kroki w tego rodzaju pisaniu.
c950282326bb787bdd3f3a15e016a405
niedziela, 25 stycznia 2009
Cóż to za „Kronika dziennikarska”?
Moja „Kronika dziennikarska” ma w swym założeniu zmusić mnie do systematycznych przemyśleń na temat dziennikarskiego zawodu... No dobra! Niech będę te trzy kropki. Niech sugerują, że może chodzić nie tylko o zawód, jako fach.
Od ćwierć wieku jestem dziennikarzem. Sam zachodzę w głowę, dlaczego tak jest. (Ale spróbuję do tego dojść właśnie na tym blogu.) Należąc do tzw. pracoholików, zawsze szkoda mi było czasu na takie rozważania. W roku jubileuszowej „pięćdziesiątki na karku”, widać zebrało mnie na jakieś starcze analizy i wspomnienia.
No i ani się spostrzegłem, gdy ze współpracownika (ucznia szkoły średniej) awansowałem w czasach swojej dorosłości na reportera, etatowego dziennikarza, redaktora, kierownika działu publicystycznego w dzienniku, redaktora naczelnego, wydawcę i w końcu .... wolontariusza (dziennikarza publikującego za darmo dla idei. Ładniej chyba brzmi: non profit ). Pracowałem i współpracowałem z redakcjami w gazetach gminnych, powiatowych, wojewódzkich, regionalnych i ogólnopolskich. Były to: dzienniki, popołudniówki (dwie), tygodniki, miesięczniki, kwartalniki, półroczniaki (Ha! Trafił mi się kiedyś nawet swego rodzaju rocznik, gdy naczelny niszowego pisma kulturalno – artystycznego przypomniał sobie o moim tekście po bez mała roku i wziął i opublikował. Ile ja się wtedy natłumaczyłem w PUP-ie, gdy jako bezrobotny zgłosiłem brak dochodów, a tu mi z redakcji przysłali forsę i PIT). Jeśli chodzi o tzw. segmenty, to byłem zatrudniony m.in. w prasie: codziennej, samorządowej, kulturalnej, artystycznej, politycznej, katolickiej itp.
Ponadto sam wymyślałem, bądź współwymyślałem tytuły prasowe w regionie świętokrzyskim. Byłem też dziennikarzem – depeszowcem jednej za agencji informacyjnych. Według innej klasyfikacji byłem także dziennikarzem świeckim i katolickim.
Więcej na mój temat można znaleźć na moich stronach internetowych. Dlatego też z obowiązku dziennikarskiego, który zdominował moje życie zawodowe i rodzinne przez ponad 25 lat postanowiłem dać głos (przepraszam za „psie” skojarzenie, ale podobno zawód dziennikarski się spsił, czy zepsił) i być lub bywać blogerem, by dać odpór psim porównaniom do tego wspaniałego fachu, który, gdyby przyszło mi zaczynać jeszcze raz, ponownie bym wybrał.
Nigdy tego nie robiłem, ani też nie czytałem blogów. Piszę więc te słowa nie wzorując się na kimkolwiek. „Dając głos” nie zamierzam kogokolwiek gryźć, ani też „wylewać żółci”. Pragnę jedynie zrobić swój prywatny dziennikarski rachunek sumienia. Nie zamierzam się pukać w cudze piersi, ale pragnę zabrać głos w szerszej debacie na temat zawodu dziennikarskiego.
Uff! No wreszcie wymęczyłem ten początek. Nawet nie wiedziałem, że to takie trudne. Ale, gdy pisywałem na tematy kryminalne, jeden z prokuratorów zwykł mi powtarzać do znudzenia, że każda sprawa musi mieć swój początek. Tak więc, ten mój blog niech też ma swój początek, nawet taki wymęczony.
Życzę dobrej lektury
Z szacunkiem
Od ćwierć wieku jestem dziennikarzem. Sam zachodzę w głowę, dlaczego tak jest. (Ale spróbuję do tego dojść właśnie na tym blogu.) Należąc do tzw. pracoholików, zawsze szkoda mi było czasu na takie rozważania. W roku jubileuszowej „pięćdziesiątki na karku”, widać zebrało mnie na jakieś starcze analizy i wspomnienia.
No i ani się spostrzegłem, gdy ze współpracownika (ucznia szkoły średniej) awansowałem w czasach swojej dorosłości na reportera, etatowego dziennikarza, redaktora, kierownika działu publicystycznego w dzienniku, redaktora naczelnego, wydawcę i w końcu .... wolontariusza (dziennikarza publikującego za darmo dla idei. Ładniej chyba brzmi: non profit ). Pracowałem i współpracowałem z redakcjami w gazetach gminnych, powiatowych, wojewódzkich, regionalnych i ogólnopolskich. Były to: dzienniki, popołudniówki (dwie), tygodniki, miesięczniki, kwartalniki, półroczniaki (Ha! Trafił mi się kiedyś nawet swego rodzaju rocznik, gdy naczelny niszowego pisma kulturalno – artystycznego przypomniał sobie o moim tekście po bez mała roku i wziął i opublikował. Ile ja się wtedy natłumaczyłem w PUP-ie, gdy jako bezrobotny zgłosiłem brak dochodów, a tu mi z redakcji przysłali forsę i PIT). Jeśli chodzi o tzw. segmenty, to byłem zatrudniony m.in. w prasie: codziennej, samorządowej, kulturalnej, artystycznej, politycznej, katolickiej itp.
Ponadto sam wymyślałem, bądź współwymyślałem tytuły prasowe w regionie świętokrzyskim. Byłem też dziennikarzem – depeszowcem jednej za agencji informacyjnych. Według innej klasyfikacji byłem także dziennikarzem świeckim i katolickim.
Więcej na mój temat można znaleźć na moich stronach internetowych. Dlatego też z obowiązku dziennikarskiego, który zdominował moje życie zawodowe i rodzinne przez ponad 25 lat postanowiłem dać głos (przepraszam za „psie” skojarzenie, ale podobno zawód dziennikarski się spsił, czy zepsił) i być lub bywać blogerem, by dać odpór psim porównaniom do tego wspaniałego fachu, który, gdyby przyszło mi zaczynać jeszcze raz, ponownie bym wybrał.
Nigdy tego nie robiłem, ani też nie czytałem blogów. Piszę więc te słowa nie wzorując się na kimkolwiek. „Dając głos” nie zamierzam kogokolwiek gryźć, ani też „wylewać żółci”. Pragnę jedynie zrobić swój prywatny dziennikarski rachunek sumienia. Nie zamierzam się pukać w cudze piersi, ale pragnę zabrać głos w szerszej debacie na temat zawodu dziennikarskiego.
Uff! No wreszcie wymęczyłem ten początek. Nawet nie wiedziałem, że to takie trudne. Ale, gdy pisywałem na tematy kryminalne, jeden z prokuratorów zwykł mi powtarzać do znudzenia, że każda sprawa musi mieć swój początek. Tak więc, ten mój blog niech też ma swój początek, nawet taki wymęczony.
Życzę dobrej lektury
Z szacunkiem
Subskrybuj:
Posty (Atom)