Nie lubiłem jako dziennikarz ostatniego dnia marca przed Prima Aprilisem, gdy pracowałem jako etatowy dziennikarz. Koszmarne były dla mnie planowania redakcyjne, podczas których ustalaliśmy swoją robotę dziennikarską na primaaprilisowy dzień. Wymyślanie pierwszokwietniowych „oszukaństw” wydawało mi się sztuczne i jakieś takie nienaturalne. Opisując bowiem codzienne absurdy, akurat ostatniego dnia marca nie miałem głowy do wymyślenia fałszywego tematu wyglądającego na prawdopodobny. I gdy sekretarz redakcji wskazywał na mnie, bym coś zaproponował, to robiłem głupią minę i ogarnięty niemocą twórczą wzruszałem ramionami ukazując swoją niechęć do tego rodzaju tematu.
(Do dzisiejszych wynurzeń i wspomnień zainspirował mnie ciekawy felieton Agnieszki Ujmy, z 30 marca pt. „Medialny PRIMA APRILIS, czyli żartem w Polaka” opublikowany na wortalu Dziennikarze.info. Nie będę go streszczał. Można tam zajrzeć i przeczytać.)
I gdy moje koleżeństwo redakcyjne zaśmiewało się do rozpuku z tego, jakie to jaja zrobią sobie z czytelników, mnie akurat to nie ruszało. I przez cały dzień szukałem czegoś nieprawdopodobnego, ale za to prawdziwego.
W redakcjach, w których pracowałem takie oszukańcze dni w roku były dwa. Jeden to, jak zacząłem swoje rozważania - Prima Aprilis, drugi, to początek wakacji, czyli dzień rozpoczynający tzw. „sezon ogórkowy”. Na ów dzień też trzeba było przynieść do redakcji jakieś oszukaństwo.
No i trafiło mi się. Zbierając na początku którychś wakacji „kryminałki” podsłuchałem prokuratorów, którzy opowiadali sobie o tajemniczej śmierci tukana, który był ozdobą ogrodu patio w siedzibie „Exbudu”. Mówili coś między sobą, że ptaszysko zakupione przez prezesa Witolda Zaraskę za ciężkie ówczesne pieniądze zostało otrute i, że należy wszcząć, jeśli nie śledztwo, to przynajmniej jakieś dochodzenie. Gdy to doszło do moich uszu od razu zaświtał mi pomysł, by zrobić z tego serial wakacyjny.
Prezes Zaraska, Exbud, tajemnicza śmierć tukana, śledztwo, policja – słowa, niczym dzisiejsze internetowe Tagi zadomowiły się w wyobraźni. Każde z nich przywoływały coraz to nowe skojarzenia. No i w ten sposób narodził się pierwszy tekst i zanim został zamakietowany do gazety, a już na maszynie do pisania miałem dwa następne odcinki.. Redaktor naczelny na początku sceptyczny, by nie powiedzieć, że niechętny, po trzech odcinkach oszalał ze szczęścia. Bo napisałem, że w miejsce otrutego tukana w patio umieszczono sztuczne ptaszysko z magnetofonem w środku i to taśma magnetofonowa tak tuka, a nie żywy tukan. Dodatkowo dziwnym zbiegiem okoliczności w tym samym tygodniu ukazało się zdjęcie prezesa Zaraski właśnie z żywym tukanem w jednym z poczytnych dzienników krajowych.
Odebrane zostało to przez mojego szefa i jego znajomych, że nasze publikacje na temat śledztwa w sprawie tukana w Exbudzie trafiły w dziesiątkę i chyba to z powodu naszych publikacji afiszuje się z tym ptakiem.
Cała radość stukania w maszynę do pisania prysła, gdy szef kategorycznie zażądał stałego pisania przez całe wakacje na temat tego ptaszyska. A, gdy zaprotestowałem, to zarządził, by każdy dziennikarz w redakcji i współpracownik napisał jakiś śmieszny list do gazety w sprawie śledztwa tukana. I w ten sposób stałem się niewolnikiem tematu.
I gdy teraz patrzę na zszywki gazety i kilkanaście artykułów na temat śledztwa w sprawie exbudowskiego tukana, to mam mieszane uczucia. Uważam, że potrzebne są także i takie tematy, ale nie za wszelka cenę, choćby z powodu przymusowego dnia w roku, kiedy to koniecznie trzeba czytelnika zrobić w konia...
Marzy mi się od lat, że któregoś primaaprilisowego dnia redakcje będą pracowały, tak jak zwykle, bez wymyślania infantylnych oszukańczych tekścików. Ciekaw jestem, czy byłoby także śmiesznie następnego dnia.. .
wtorek, 31 marca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz