Wydawca - Fundacja Kultury „Radostowa” ze Starachowic - zdecydował w końcu o promocji albumu „Milenium Świętokrzyskie - cywilizacja Krzyża”, którego jestem współautorem. Zdecydowano, iż impreza odbędzie się 11 marca (środa) o godz. 17 w Sali Kominkowej Wojewódzkiego Domu Kultury w Kielcach. Swój udział zapowiedzieli Ojcowie Oblaci z klasztoru na Świętym Krzyżu. Przewidziane są liczne wypowiedzi na temat albumu oraz występy artystyczne. Piszę zdawkowo, bo jest to jeszcze zbyt „gorąca informacja”. Poniższe rwónież są jeszcze zbyt "gorące," by można było je ubrać w formę depeszy agencyjnej, ale są one ważne nie tylko dla mnie.
Przez ostatni dni, co prawda mało pisałem na swoich blogach, ale się nie obijałem. Najpierw jurorowałem w konkursie literackim. Z zainteresowaniem więc poczytałem sobie o tym, co się tam wierszy i prozi w młodych duszach poetyckich. Konkurs był zorganizowany przez niezwykle zacną Civitas Christiana z Kielc. Gdy odbędzie się 10 marca o godz. 17, 30 uroczyste nagrodzenie zwycięzców, to napiszę o tym na blogu literackim.
Brałem udział w pierwszym zebraniu redakcyjnym nowego pisma kulturalno – artystycznego „Rytmy”, jakie powstaje w Kielcach. Pisałem o tym w poprzednim wpisie. Szerzej napiszę, gdy pismo zadebiutuje w sprzedaży.
Zawiązuje się w Kielcach społeczny komitet ds. obchodów 100 –lecia urodzin Gustawa Herlinga Grudzińskiego. Dostąpiłem zaszczytu uczestniczenia w pracach tego niezwykle szacownego gremium składającego się z ludzi, którym bardzo leży na sercu propagowanie twórczości i osoby wybitnego pisarza. Ale o szczegółach będę mógł pisać dopiero za jakiś czas. Myślę, że już niedługo.
W najbliższy poniedziałek odbędzie się uroczystość dotycząca jubileuszu 25 – lecia istnienia w Kielcach oddziału ZLP. Choć nie należę do tej organizacji, to recytowany będzie przez aktorów m.in. jeden z moich wierszy.
Natomiast w czwartek 5 marca wyjeżdżam do Jakuszyc na narciarski Bieg Piastów. Przez cały styczeń i luty ostro trenowałem. Będę startował na 26 km stylem klasycznym w drużynie z Zagnańska. W nogach mam chyba z setkę kilometrów treningowych porannych biegów. Myślę, że relacją z Gór Izerskich rozruszam w końcu swój blog ekstremalny.
Jak widać, nie mogłem przez ostanie dni narzekać na nudę.
piątek, 27 lutego 2009
poniedziałek, 23 lutego 2009
„Rytmy” - nowy świętokrzyski kwartalnik
Otrzymałem zaproszenie na pierwsze redakcyjne spotkanie nowotworzonej w Kielcach gazety – kwartalnika „Rytmy”, które odbędzie się 26 lutego br. w jednej z sal WDK. Ma on zapełnić lukę po „Dedalu”, o którego upadku pisałem kilka dni temu w tym blogu Artystom potrzebna jest trybuna twórcza ...
Skąpych informacji udzieliła mi, jedna z inicjatorek pisma, była zastępca redaktora naczelnego „Dedala” – Aneta Lech. Uczyniła to z zastrzeżeniem, że wszystkiego dowiem się podczas spotkania czwartkowego.
Wydawcą ma być Towarzystwo Przyjaciół Zespołu „Arianie”. Redaktorem naczelnym został dr Stanisław Rogala - pracownik naukowy Uniwersytetu Humanistyczno – Przyrodniczego Jana Kochanowskiego w Kielcach i pisarz (osiem powieści, siedem zbiorów opowiadań, sześć tomów wierszy, dziewięć opracowań o charakterze naukowym, przewodniki po Kielecczyźnie) W ubiegłym roku obchodził 40-lecia pracy twórczej i 60. urodziny .
Tematyka „Rytmów” – artystyczno – kulturalna (w spadku po "Dedalu") uzupełniona ma być dodatkowo o publicystykę z zakresu nauki, edukacji, turystyki i krajoznawstwa. Trzon zespołu redakcyjnego tworzą dziennikarze i publicyści z „Dedala”.
A oto niektóre parametry gazety: częstotliwość – kwartalnik, zasięg - województwo świętokrzyskie, format – A4, nakład w przedziale 500 - 1000 egz., objętość ponad 40 stron.
Skąpych informacji udzieliła mi, jedna z inicjatorek pisma, była zastępca redaktora naczelnego „Dedala” – Aneta Lech. Uczyniła to z zastrzeżeniem, że wszystkiego dowiem się podczas spotkania czwartkowego.
Wydawcą ma być Towarzystwo Przyjaciół Zespołu „Arianie”. Redaktorem naczelnym został dr Stanisław Rogala - pracownik naukowy Uniwersytetu Humanistyczno – Przyrodniczego Jana Kochanowskiego w Kielcach i pisarz (osiem powieści, siedem zbiorów opowiadań, sześć tomów wierszy, dziewięć opracowań o charakterze naukowym, przewodniki po Kielecczyźnie) W ubiegłym roku obchodził 40-lecia pracy twórczej i 60. urodziny .
Tematyka „Rytmów” – artystyczno – kulturalna (w spadku po "Dedalu") uzupełniona ma być dodatkowo o publicystykę z zakresu nauki, edukacji, turystyki i krajoznawstwa. Trzon zespołu redakcyjnego tworzą dziennikarze i publicyści z „Dedala”.
A oto niektóre parametry gazety: częstotliwość – kwartalnik, zasięg - województwo świętokrzyskie, format – A4, nakład w przedziale 500 - 1000 egz., objętość ponad 40 stron.
sobota, 21 lutego 2009
Dziennikarz katolicki – któż to taki?
Otrzymałem dziś newslettera, jakich dziesiątki otrzymuję codziennie z redakcji, w których się zalogowałem lub wysłałem tam swojego maila, bym mógł otrzymywać najświeższe od nich informacje. Newsletter jest z portalu fronda.pl Zalogowałem się na nim jakiś czas temu. Nie jestem aktywnym uczestnikiem forum jeśli chodzi o pisanie. Właściwie jestem żadnym uczestnikiem, bo nic nie napisałem. (Pewnie też nie napiszę) Natomiast jestem aktywnym czytelnikiem Czego ja tam szukam?
Zacznę od tego, że w ubiegłym roku, gdy dzięki ZUS-owi wróciłem do ludzi zdrowych po ciężkim raku, zacząłem intensywnie poszukiwać swojej tożsamości dziennikarskiej. Bo, gdy w 2000 r. ze stołu operacyjnego położyli mnie żywego do łóżka szpitalnego postanowiłem, że, mając nowe życie, będę robił to samo, co przed chorobą, ale nie tak samo. Czyli, krótko mówiąc, będę nadal dziennikarzem, ale innym niż przed chorobą. Jednocześnie postępowało w moim życiu przewartościowanie m.in. duchowe, które rozpoczęło się na dwa lata przed chorobą. Powróciłem wówczas "z bardzo dalekiej podróży" do swoich korzeni religijnych. Dałem temu wyraz w mojej twórczości literackiej i tematyce dziennikarskiej oraz w codziennym życiu osobistym.
Z powodu właśnie zainteresowań dziennikarskich ochrzczony zostałem przymiotnikiem "katolickim". Właściwie, to przyzwyczaiłem do katolickości swojego dziennikarstwa moich kolegów z innych mediów, gdyż pisałem swoje produkcje dziennikarskie dla redakcji katolickich. Taką miałem okazję, więc tak czyniłem. Chciałem też zobaczyć, jak tam jest. Czym się one różnią od świeckich? No i zobaczyłem.
Cały czas jednak zadawałem sobie pytanie, czy dobrze to robię? Nie w sensie dotyczącym formy dziennikarskiej, bo jest to możliwe do wyuczenia się, ale w sensie swojej misji i swojego postanowienia, gdy odzyskałem świadomość po narkozie operacyjnej.
- Będę robił to samo, ale nie tak samo! – waliło to własne credo w moje sumienie jak obuchem. I za każdym razem wychodziło mi, że czynię to po staremu, czyli tak, jak przed chorobą, czyli źle, niewłaściwie, niedobrze, fałszywie, nie tak jak potrzeba i zupełnie niepotrzebnie, szczególnie dla mnie samego.
Wówczas to zacząłem z uwagą czytać i analizować m.in. takie pisma, jak: „Fronda” i „Tygodnik Powszechny” oraz serwisy, jak m.in. Ekumeniczna Agencja Informacyjna. (Jako czytelnikowi imponowała mi m.in. realizacja w nich deklaratywnej niezależności i świeżość formy przekazu, katolicki intelektualizm, ewangelijna bezkompromisowość)
Czego tak naprawdę tam szukałem i nadal szukam? Szukam jakiegoś świeżego oddechu, a przede wszystkim żywych przykładów, jak uwolnić się od: wszechobecnego faryzeizmu, obłudy, dewoctwa, "zamiatania prawdziwych problemów pod dywan", unikania drażliwych tematów, litowaniu się nad duchownymi nikczemnikami różnej maści, by nie popaść tylko broń Boże w jakiś konflikt. Szukam potwierdzenia walki z wszystkim tym, co się we mnie samym buntuje i gotuje, jak w jakimś piekielnym kotle.
Czy znalazłem tam odpowiedź? Nie wiem tego do końca. Są to organizmy żywe i w permanentnym rozwoju. Mogę jedynie powiedzieć, że są one mi bliskie. I tyle. I aż tyle. To i tak jest bardzo dużo.
No i takie przemyślenia dopadły mnie po lekturze newslettera z portalu fronda.pl. Zapewne do spraw poruszonych podczas pisania tego posta jeszcze wiele razy wrócę. Taki sobie postawiłem cel przecież...
PS
Portalowi Fronda.pl życzę z okazji 100 – dni istnienia - stu lat żywota. Oto fragment maila:
"Portal fronda.pl działa już 100 dni Wiele rzeczy wydarzyło się w tym czasie. Portal ma już statystykę na poziomie 22 tys. odwiedzin dziennie, zarejestrowało się na nim ponad 9 000 użytkowników. Podobnie rosną inne wskaźniki – fronda.pl jest coraz częściej cytowana (praktycznie każde medium mainstreamowe cytowało nas już choć raz), coraz więcej osób wstępuje do Klubu Frondy (niebawem wsparcie Użytkowników przekroczy 25% potrzeb). Nie inaczej jest też z artykułami tworzonymi przez Redakcję – na ich kanwie wybuchł już niejeden skandal, niejeden ważny wątek został wprowadzony do debaty publicznej – wystarczy wspomnieć zawieruchę z promocją homoseksualizmu w katalogu IKEA, skandal w Pradze u prezydenta Klausa, czy ostatnią obronę Benedykta XVI przed krytykami. Jednym
słowem, wizja z pierwszego mailingu, by zbudować potężne katolickie medium... nabiera
rumieńców! Wprawdzie wszystko szczegółowo opiszemy w „Raporcie na 100 dni fronda.pl” dla Klubowiczów Frondy (każdy Klubowicz dostanie go 26 lutego), ale już dziś można
podsumować studniówkę jako spektakularny sukces, którego rozmiar przewyższył
oczekiwania ludzi zaangażowanych przy projekcie! (...)"
Zacznę od tego, że w ubiegłym roku, gdy dzięki ZUS-owi wróciłem do ludzi zdrowych po ciężkim raku, zacząłem intensywnie poszukiwać swojej tożsamości dziennikarskiej. Bo, gdy w 2000 r. ze stołu operacyjnego położyli mnie żywego do łóżka szpitalnego postanowiłem, że, mając nowe życie, będę robił to samo, co przed chorobą, ale nie tak samo. Czyli, krótko mówiąc, będę nadal dziennikarzem, ale innym niż przed chorobą. Jednocześnie postępowało w moim życiu przewartościowanie m.in. duchowe, które rozpoczęło się na dwa lata przed chorobą. Powróciłem wówczas "z bardzo dalekiej podróży" do swoich korzeni religijnych. Dałem temu wyraz w mojej twórczości literackiej i tematyce dziennikarskiej oraz w codziennym życiu osobistym.
Z powodu właśnie zainteresowań dziennikarskich ochrzczony zostałem przymiotnikiem "katolickim". Właściwie, to przyzwyczaiłem do katolickości swojego dziennikarstwa moich kolegów z innych mediów, gdyż pisałem swoje produkcje dziennikarskie dla redakcji katolickich. Taką miałem okazję, więc tak czyniłem. Chciałem też zobaczyć, jak tam jest. Czym się one różnią od świeckich? No i zobaczyłem.
Cały czas jednak zadawałem sobie pytanie, czy dobrze to robię? Nie w sensie dotyczącym formy dziennikarskiej, bo jest to możliwe do wyuczenia się, ale w sensie swojej misji i swojego postanowienia, gdy odzyskałem świadomość po narkozie operacyjnej.
- Będę robił to samo, ale nie tak samo! – waliło to własne credo w moje sumienie jak obuchem. I za każdym razem wychodziło mi, że czynię to po staremu, czyli tak, jak przed chorobą, czyli źle, niewłaściwie, niedobrze, fałszywie, nie tak jak potrzeba i zupełnie niepotrzebnie, szczególnie dla mnie samego.
Wówczas to zacząłem z uwagą czytać i analizować m.in. takie pisma, jak: „Fronda” i „Tygodnik Powszechny” oraz serwisy, jak m.in. Ekumeniczna Agencja Informacyjna. (Jako czytelnikowi imponowała mi m.in. realizacja w nich deklaratywnej niezależności i świeżość formy przekazu, katolicki intelektualizm, ewangelijna bezkompromisowość)
Czego tak naprawdę tam szukałem i nadal szukam? Szukam jakiegoś świeżego oddechu, a przede wszystkim żywych przykładów, jak uwolnić się od: wszechobecnego faryzeizmu, obłudy, dewoctwa, "zamiatania prawdziwych problemów pod dywan", unikania drażliwych tematów, litowaniu się nad duchownymi nikczemnikami różnej maści, by nie popaść tylko broń Boże w jakiś konflikt. Szukam potwierdzenia walki z wszystkim tym, co się we mnie samym buntuje i gotuje, jak w jakimś piekielnym kotle.
Czy znalazłem tam odpowiedź? Nie wiem tego do końca. Są to organizmy żywe i w permanentnym rozwoju. Mogę jedynie powiedzieć, że są one mi bliskie. I tyle. I aż tyle. To i tak jest bardzo dużo.
No i takie przemyślenia dopadły mnie po lekturze newslettera z portalu fronda.pl. Zapewne do spraw poruszonych podczas pisania tego posta jeszcze wiele razy wrócę. Taki sobie postawiłem cel przecież...
PS
Portalowi Fronda.pl życzę z okazji 100 – dni istnienia - stu lat żywota. Oto fragment maila:
"Portal fronda.pl działa już 100 dni Wiele rzeczy wydarzyło się w tym czasie. Portal ma już statystykę na poziomie 22 tys. odwiedzin dziennie, zarejestrowało się na nim ponad 9 000 użytkowników. Podobnie rosną inne wskaźniki – fronda.pl jest coraz częściej cytowana (praktycznie każde medium mainstreamowe cytowało nas już choć raz), coraz więcej osób wstępuje do Klubu Frondy (niebawem wsparcie Użytkowników przekroczy 25% potrzeb). Nie inaczej jest też z artykułami tworzonymi przez Redakcję – na ich kanwie wybuchł już niejeden skandal, niejeden ważny wątek został wprowadzony do debaty publicznej – wystarczy wspomnieć zawieruchę z promocją homoseksualizmu w katalogu IKEA, skandal w Pradze u prezydenta Klausa, czy ostatnią obronę Benedykta XVI przed krytykami. Jednym
słowem, wizja z pierwszego mailingu, by zbudować potężne katolickie medium... nabiera
rumieńców! Wprawdzie wszystko szczegółowo opiszemy w „Raporcie na 100 dni fronda.pl” dla Klubowiczów Frondy (każdy Klubowicz dostanie go 26 lutego), ale już dziś można
podsumować studniówkę jako spektakularny sukces, którego rozmiar przewyższył
oczekiwania ludzi zaangażowanych przy projekcie! (...)"
środa, 18 lutego 2009
Brukselska Babel dziennikarska
W moim BAI - u pojawiły się informacje unijne. Są to newsy z Komisji Europejskiej oraz Parlamentu Europejskiego. Jak do tego doszło, że siedząc sobie w domu pod Kielcami pisuje tego rodzaju informacje. Mógłbym dać prostą odpowiedź: Bo je mam. I już! Ale to byłoby niezgodne z ideą mojej Bloggerowej Agencji Informacyjnej, w której pragnę zamieszczać ważne i aktualne informacje, jakimi dysponuję. Zdarza się, że te same, ale przygotowane i zredagowane w sposób publicystyczny publikuję w wydaniach gazet, w których pracuję, bądź współpracuję.
Jeśli chodzi o brukselskie newsy, to są one wynikiem tego, że wraz z grupą dziennikarzy katolickich brałem udział wizycie studyjnej, jaką zorganizowała na początku listopada ub.r. OCIPE (Office Catholique d'Information et d'Initiative pour l'Europe) - katolicka organizacja, kierowana przez jezuitów. Chodziło w tym przedsięwzięciu, by przybliżyć unijne struktury i unijną problematykę dla dziennikarzy katolickich (pierwsza wizyta studyjna odbyła się w grudniu 2006 r.) Zakwalifikowanych zostało ostatecznie dwadzieścioro dziennikarzy, m.in. z: KAI, Gościa Niedzielnego, Niedzieli, Posłańca, Idziemy, Redakcji Katolickiej, TVP, Religii TV, Polskiego Radia, Gazety Wyborczej oraz katolickich rozgłośni z Radomia, Częstochowy, Rzeszowa, Podlasia, Lwowa, Niepokalanowa. W tym gronie znalazłem się też i ja.
Napisałem i opublikowałem reportaż w swojej macierzystej gazecie. Zarówno wówczas, jak i teraz, gdy piszę tego posta, nie ukrywałem swojej fascynacji możliwościami medialnymi Parlamentu Europejskiego. A są one, dzięki całej supernowoczesnej „biżuterii” elektronicznej (łącza: audio, video, telewizyjne i internetowe, itp) wprost nieograniczone. Umożliwiają one redakcjom, będącym nawet w najdalszym zakątku świata tworzenie relacji na żywo bez instalowania się w Brukseli.
Napisałem i opublikowałem reportaż w swojej macierzystej gazecie. Zarówno wówczas, jak i teraz, gdy piszę tego posta, nie ukrywałem swojej fascynacji możliwościami medialnymi Parlamentu Europejskiego. A są one, dzięki całej supernowoczesnej „biżuterii” elektronicznej (łącza: audio, video, telewizyjne i internetowe, itp) wprost nieograniczone. Umożliwiają one redakcjom, będącym nawet w najdalszym zakątku świata tworzenie relacji na żywo bez instalowania się w Brukseli.
Razem z koleżankami i kolegami mieliśmy okazję obejrzeć supernowoczesne centrum prasowo – telewizyjne w budynku parlamentu. Bardzo cenne było spotkanie z Andrzejem Sanderskim z działu prasowego Parlamentu Europejskiego oraz jego profesjonalna prezentacja serwisu prasowego i audiowizualnego. Można było uzyskać oprócz wiedzy i nawiązania kontaktów czysto zawodowych, także newslettera z codzienną porcją informacji do wykorzystania.
Zostaliśmy też oprowadzeni przez niego po całej siedzibie parlamentu. Wycieczka ta uświadomiła mi, trzymając się poetyki tytułu tego posta, wielojęzyczność świata dziennikarskiego, ale jakże skonsolidowanego i zmobilizowanego w sytuacji, gdy trzeba zdobyć informację i przekazać ją czytelnikom, słuchaczom i widzom.
Już wystarczająco długo, od czasu pobytu w Brukseli, nacieszyłem się informacjami z pierwszej ręki tylko dla siebie. Postanowiłem więc część z nich publikować w formie stylizowanych depesz agencyjnych, na redagowanie których jeszcze mi nie przeszła ochota.
Zakończę tego posta stwierdzeniem, że należy zwrócić uwagę, szczególnie tu w Polsce, iż
wielojęzyczna Bruksela – stolica zjednoczonej Europy czyni wiele, by przemówić jednym językiem. Pragnie artykułować wspólną leksyką dyrektywy unijne m.in. na poziomie politycznym i duchowym. Wychodzi na przeciw wartościom chrześcijańskim, równocześnie jednak odrzuca towarzyszący im przymiotnik, twierdząc, że byłoby to nieuczciwe w stosunku do pozostałych wyznań i dla zwolenników ateizmu. Porównanie więc, w moim tytule, stolicy Europy do biblijnej Wieży Babel dotyczy nie tylko wielości języków, w jakich omawiane są sprawy materialne, ludzkie, a nawet boskie (duchowe) dotyczące europejczyków. Dotyczy również wielości sposobów myślenia, religijnych wyznań, postaw ateistycznych i górujących nad tym wszystkim niezmierzonych racji politycznych. Dziennikarze w tej swego babeljadzie, moim zdaniem, spełniają kapitalną rolę.
Foto. Andrzej Piskulak
Na zdjęciu fragment potężnego i supernowoczesnego centrum prasowo – telewizyjnego Parlamentu Europejskiego.
Już wystarczająco długo, od czasu pobytu w Brukseli, nacieszyłem się informacjami z pierwszej ręki tylko dla siebie. Postanowiłem więc część z nich publikować w formie stylizowanych depesz agencyjnych, na redagowanie których jeszcze mi nie przeszła ochota.
Zakończę tego posta stwierdzeniem, że należy zwrócić uwagę, szczególnie tu w Polsce, iż
wielojęzyczna Bruksela – stolica zjednoczonej Europy czyni wiele, by przemówić jednym językiem. Pragnie artykułować wspólną leksyką dyrektywy unijne m.in. na poziomie politycznym i duchowym. Wychodzi na przeciw wartościom chrześcijańskim, równocześnie jednak odrzuca towarzyszący im przymiotnik, twierdząc, że byłoby to nieuczciwe w stosunku do pozostałych wyznań i dla zwolenników ateizmu. Porównanie więc, w moim tytule, stolicy Europy do biblijnej Wieży Babel dotyczy nie tylko wielości języków, w jakich omawiane są sprawy materialne, ludzkie, a nawet boskie (duchowe) dotyczące europejczyków. Dotyczy również wielości sposobów myślenia, religijnych wyznań, postaw ateistycznych i górujących nad tym wszystkim niezmierzonych racji politycznych. Dziennikarze w tej swego babeljadzie, moim zdaniem, spełniają kapitalną rolę.
Foto. Andrzej Piskulak
Na zdjęciu fragment potężnego i supernowoczesnego centrum prasowo – telewizyjnego Parlamentu Europejskiego.
wtorek, 17 lutego 2009
Dziennikarze dla pacjentów
Nagrodę dla dziennikarzy piszących o zdrowiu ustanowiła dziś Komisja Europejska. Tematem przewodnim tegorocznej edycji jest kampania Komisji Europejskiej „Europa dla pacjentów”. Do konkursu można zgłaszać artykuły opublikowane między 2 lipca 2008 a 15 czerwca 2009. Ma ona ożywić dyskusję dotyczącą problematyki zdrowotnej w Unii Europejskiej i jednocześnie być wyrazem uznania dla kunsztu dziennikarzy. Pierwsza nagroda wynosi 5 000 euro, druga 3 000 euro, trzecia 2 000 euro.
„Do nagrody pretendować mogą artykuły, które ukazały się w prasie lub w publikacjach elektronicznych między datą przyjęcia pierwszej inicjatywy kampanii „Europa dla pacjentów” (2 lipca 2008) a datą końcową (15 czerwca 2009). Dziennikarze mogą zgłaszać swoje artykuły, wypełniając formularz elektroniczny na stronach kampanii „Europa dla pacjentów”, gdzie dostępne są także szczegółowe zasady i warunki konkursu” – czytam w komunikacie nadesłanym dziś przez Martę Angrocką-Krawczyk z Wydziału prasowego Komisji Europejskiej Przedstawicielstwo w Polsce
„Nagrodę ustanowiono, aby podkreślić kluczową rolę i odpowiedzialność dziennikarzy w procesie przekazywania obywatelom Europy informacji na temat polityki i działań UE w dziedzinie zdrowia" – powiedziała Androulla Vassiliou, komisarz ds. zdrowia” ( cytuję z otrzymanego komunikatu).
"Podjęte w ramach kampanii „Europa dla pacjentów” inicjatywy w obszarach, takich jak badania przesiewowe w kierunku nowotworów, bezpieczeństwo pacjentów, dawstwo i przeszczepianie narządów, stosowanie antybiotyków oraz transgraniczna opieka zdrowotna dotyczą nas wszystkich i dowodzą, że obywatele są priorytetem działań Komisji” – mówiła komisarz Androulla Vassiliou.
Jak informują organizatorzy, wybór zwycięzcy będzie dwuetapowy. Najpierw krajowe jury, każde pod przewodnictwem przedstawiciela Komisji, składające się z dwóch specjalistów w dziedzinie zdrowia i dwóch dziennikarzy, wybierze finalistę z każdego państwa członkowskiego. W drugim etapie wybrany zostanie zwycięzca europejski i dwóch zdobywców kolejnych nagród. Wyboru tego dokona jury UE pod przewodnictwem Roberta Madelin, dyrektora generalnego ds. zdrowia i konsumentów. Nazwiska członków jury krajowych i jury UE zostaną po ich potwierdzeniu opublikowane na stronach internetowych kampanii „Europa dla pacjentów”.
Jesienią br. 27 finalistów zostanie zaproszonych do Brukseli na seminarium poświęcone tematowi zdrowia w UE oraz na prestiżową ceremonię rozdania nagród z udziałem komisarz Vassiliou. Pierwsza nagroda wynosi 5 000 euro, druga 3 000 euro, trzecia 2 000 euro.
Nagrody dziennikarskie UE w dziedzinie zdrowia oraz kampania „Europa dla pacjentów” zostały ufundowane w ramach drugiego wspólnotowego programu zdrowotnego 2008–2013.
Jak informują pomysłodawcy, planowane jest coroczne przyznawanie nagrody UE, a jej zasięg może zostać rozszerzony także na media audiowizualne. Zależy to od sukcesu i doświadczeń wyniesionych z pierwszej edycji.
Regulamin konkursu i formularz zgłoszeniowy jest dostępny na stronie kampanii „Europa dla pacjentów”: http://ec.europa.eu/health-eu/europe_for_patients/index_pl.htm
„Do nagrody pretendować mogą artykuły, które ukazały się w prasie lub w publikacjach elektronicznych między datą przyjęcia pierwszej inicjatywy kampanii „Europa dla pacjentów” (2 lipca 2008) a datą końcową (15 czerwca 2009). Dziennikarze mogą zgłaszać swoje artykuły, wypełniając formularz elektroniczny na stronach kampanii „Europa dla pacjentów”, gdzie dostępne są także szczegółowe zasady i warunki konkursu” – czytam w komunikacie nadesłanym dziś przez Martę Angrocką-Krawczyk z Wydziału prasowego Komisji Europejskiej Przedstawicielstwo w Polsce
„Nagrodę ustanowiono, aby podkreślić kluczową rolę i odpowiedzialność dziennikarzy w procesie przekazywania obywatelom Europy informacji na temat polityki i działań UE w dziedzinie zdrowia" – powiedziała Androulla Vassiliou, komisarz ds. zdrowia” ( cytuję z otrzymanego komunikatu).
"Podjęte w ramach kampanii „Europa dla pacjentów” inicjatywy w obszarach, takich jak badania przesiewowe w kierunku nowotworów, bezpieczeństwo pacjentów, dawstwo i przeszczepianie narządów, stosowanie antybiotyków oraz transgraniczna opieka zdrowotna dotyczą nas wszystkich i dowodzą, że obywatele są priorytetem działań Komisji” – mówiła komisarz Androulla Vassiliou.
Jak informują organizatorzy, wybór zwycięzcy będzie dwuetapowy. Najpierw krajowe jury, każde pod przewodnictwem przedstawiciela Komisji, składające się z dwóch specjalistów w dziedzinie zdrowia i dwóch dziennikarzy, wybierze finalistę z każdego państwa członkowskiego. W drugim etapie wybrany zostanie zwycięzca europejski i dwóch zdobywców kolejnych nagród. Wyboru tego dokona jury UE pod przewodnictwem Roberta Madelin, dyrektora generalnego ds. zdrowia i konsumentów. Nazwiska członków jury krajowych i jury UE zostaną po ich potwierdzeniu opublikowane na stronach internetowych kampanii „Europa dla pacjentów”.
Jesienią br. 27 finalistów zostanie zaproszonych do Brukseli na seminarium poświęcone tematowi zdrowia w UE oraz na prestiżową ceremonię rozdania nagród z udziałem komisarz Vassiliou. Pierwsza nagroda wynosi 5 000 euro, druga 3 000 euro, trzecia 2 000 euro.
Nagrody dziennikarskie UE w dziedzinie zdrowia oraz kampania „Europa dla pacjentów” zostały ufundowane w ramach drugiego wspólnotowego programu zdrowotnego 2008–2013.
Jak informują pomysłodawcy, planowane jest coroczne przyznawanie nagrody UE, a jej zasięg może zostać rozszerzony także na media audiowizualne. Zależy to od sukcesu i doświadczeń wyniesionych z pierwszej edycji.
Regulamin konkursu i formularz zgłoszeniowy jest dostępny na stronie kampanii „Europa dla pacjentów”: http://ec.europa.eu/health-eu/europe_for_patients/index_pl.htm
sobota, 14 lutego 2009
Moje dziennikarstwo poetyckie
Pragnę w tym miejscu wspomnieć o swoim „dziennikarstwie poetyckim”. Zwierzenie to piszę na marginesie opublikowanego przeze mnie w moim BAI – u tekstu pt. Poetycki i plastyczny dwugłos o Matce Bożej na temat niezwykłego albumu autorstwa poety Ernesta Brylla i artysty plastyka prof. Stanisława Słoniny pt. „Litania Loretańska”.
Otóż motyw wersetów Litanii Loretańskiej, wykorzystany przez znakomitych artystów, spróbowałem wykorzystać kilka lat wcześniej zbierając w sposób dziennikarski materiały i pisząc na ich podstawie później wiersze, które opublikowałem w tomiku Lirtania Starałem się jednak ukazać swego rodzaju maryjną geografię mistyczną regionu świętokrzyskiego. Dotarłem w miejsca kultu maryjnego w kilkunastu parafiach i sanktuariach.
Była to więc moja pielgrzymka litanijna (li®tanijna – połączenie liryki i Litanii Loretańskiej). Była ona jednak nie tylko osobista, ale z perspektywy modlącej się starszej kobiety. Jej pierwowzorem była także moja stuletnia Babcia - Wacława, która oddała Swojego Ducha Bogu z modlitewnikiem w dłoni i otwartym na stoliku przy łóżku albumie z pielgrzymkami Ojca Świętego Jana Pawła II. (Nadal jest to niezapomniany dla mnie widok, jaki mi utkwił we wspomnieniach.
Opublikowanie tego tomiku spowodowało, że pomysłem Obliczy Matki Bożej w sanktuariach Diecezji Kieleckiej zainteresował się pod koniec w 2006 r. JE Ordynariusz kielecki Bp Kazimierz Ryczan. Duchowny ten zdecydował, bym wspólnie (już Ś.P.) Prof. Jerzym Rosińskim – organistą katedralnym, napisał Hymn Peregrynacyjny Diecezji Kieleckiej (można go tu posłuchać w wykonaniu chórów kieleckich ) na okoliczność Peregrynacji Kopii Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Pielgrzymka ta przypadła na miesiące 2007 i 2008 r. Życzeniem JE Biskupa Ryczana było, bym właśnie wręcz w reporterski sposób podkreślił znacznie Sanktuariów Maryjnych w naszym regionie, by w ten sposób ukazać Świętokrzyskie Oblicza Matki Bożej. Opisane jest to szczegółowo na stronie „Moje utwory o tematyce religijnej: Wiersze i Diecezjalny Hymn Peregrynacyjny „
Na dziennikarskość mojego poezjowania m.in. w tym tomiku uwagę zwrócił (także już Ś. P. ) Prof. Jerzy Korey Krzeczowski z Kanady w swojej książce pt. "Powracam tu z własnej woli" (Szkice i wspomnienia o wybranych twórcach Ziemi Świętokrzyskiej. Posłowie napisał Edward Zyman) wydanej nakładem Biblioteki "Frazy" w Rzeszowie 2006 r. (O mojej twórczości - esej Prof. Jerzego Korey Krzeczowskiego z Kanady )
Postanowiłem napisać garść tych osobistych refleksji właśnie przy okazji ukazania się książki znakomitych artystów, przed którymi chylę z szacunkiem swe czoło, która także była zainspirowana Litanią Loretańską.
Właściwie ten post powinien być opublikowany na moim blogu literackim, ale jak widać podchodzę do tego jak pies do jeża. Obiecuję solennie, że i tam zacznę pisać bardzo intensywnie, bo wstyd, bym tak olewacko podchodził do życia literackiego, w jakim jestem zadomowiony ponad 30 lat.
Była to więc moja pielgrzymka litanijna (li®tanijna – połączenie liryki i Litanii Loretańskiej). Była ona jednak nie tylko osobista, ale z perspektywy modlącej się starszej kobiety. Jej pierwowzorem była także moja stuletnia Babcia - Wacława, która oddała Swojego Ducha Bogu z modlitewnikiem w dłoni i otwartym na stoliku przy łóżku albumie z pielgrzymkami Ojca Świętego Jana Pawła II. (Nadal jest to niezapomniany dla mnie widok, jaki mi utkwił we wspomnieniach.
Opublikowanie tego tomiku spowodowało, że pomysłem Obliczy Matki Bożej w sanktuariach Diecezji Kieleckiej zainteresował się pod koniec w 2006 r. JE Ordynariusz kielecki Bp Kazimierz Ryczan. Duchowny ten zdecydował, bym wspólnie (już Ś.P.) Prof. Jerzym Rosińskim – organistą katedralnym, napisał Hymn Peregrynacyjny Diecezji Kieleckiej (można go tu posłuchać w wykonaniu chórów kieleckich ) na okoliczność Peregrynacji Kopii Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Pielgrzymka ta przypadła na miesiące 2007 i 2008 r. Życzeniem JE Biskupa Ryczana było, bym właśnie wręcz w reporterski sposób podkreślił znacznie Sanktuariów Maryjnych w naszym regionie, by w ten sposób ukazać Świętokrzyskie Oblicza Matki Bożej. Opisane jest to szczegółowo na stronie „Moje utwory o tematyce religijnej: Wiersze i Diecezjalny Hymn Peregrynacyjny „
Na dziennikarskość mojego poezjowania m.in. w tym tomiku uwagę zwrócił (także już Ś. P. ) Prof. Jerzy Korey Krzeczowski z Kanady w swojej książce pt. "Powracam tu z własnej woli" (Szkice i wspomnienia o wybranych twórcach Ziemi Świętokrzyskiej. Posłowie napisał Edward Zyman) wydanej nakładem Biblioteki "Frazy" w Rzeszowie 2006 r. (O mojej twórczości - esej Prof. Jerzego Korey Krzeczowskiego z Kanady )
Postanowiłem napisać garść tych osobistych refleksji właśnie przy okazji ukazania się książki znakomitych artystów, przed którymi chylę z szacunkiem swe czoło, która także była zainspirowana Litanią Loretańską.
Właściwie ten post powinien być opublikowany na moim blogu literackim, ale jak widać podchodzę do tego jak pies do jeża. Obiecuję solennie, że i tam zacznę pisać bardzo intensywnie, bo wstyd, bym tak olewacko podchodził do życia literackiego, w jakim jestem zadomowiony ponad 30 lat.
środa, 11 lutego 2009
Pojemne „Wici” kieszonkowe
Po dłuższej niż zazwyczaj przerwie w kieleckich klubach, kawiarniach i instytucjach kultury za kilka dni dostępny będzie najnowszy numer dwumiesięcznika „Wici Info”. Jest to gazeta formatu kieszonkowego. Dostępna darmo na firmowych wieszakach w kieleckich klubach, kawiarniach, instytucjach kultury i sztuki.
„Była chwila przerwy i niepewności - będą Wici na papierze, czy nie? Udało się zdobyć dofinansowanie i już za kilka dni nowy numer Kulturalnego Informatora pojawi się w kieleckich klubach i kawiarniach” – napisała Agnieszka Sadowska z redakcji „Wici Info” (http://www.wici.info/) w komunikacie, który przed chwilą otrzymałem .
O tym, co będzie w numerze czytam w nadesłanym komunikacie. Są w nim m.in.: wspomnienia z Firmamentu. „Kto był, wie, że wspominać warto, bo jest co. Kto nie dotarł na koncerty w Kieleckim Centrum Kultury i kieleckich klubach, być może po przeczytaniu o tym jak było, już teraz obieca sobie, że w grudniu będzie z nami choćby nie wiadomo co się działo. Bo oczywiście, pomimo, że siódmy Festiwal Nowej Muzyki i Nowych Mediów za nami, my myślimy już o kolejnej, ósmej edycji Firmamentu” – pisze red Sadowska..
Co to znaczy być kobietą? Na to i wiele innych pytań odpowiada Jakubowi Wątorowi artystka Alicja Majewska. Z kolei o snach, podświadomości i wierze w możliwość zobaczenia obrazów z przeszłości mówi Zbigniew Rybczyński, laureat Oscara, twórca teledysków dla takich sław jak Mick Jagger, Yoko Ono czy Pet Shop Boys.
Wojtas, legenda kieleckiego i polskiego rapu, po trzech latach emigracji wrócił do Kielc. Specjalnie dla Wici opowiedział o swoich planach na przyszłość, oczywiście związanych z muzyką. O fotografii natomiast opowiada Marzena Słowik, której piękne, poetycko rozmarzone zdjęcia ilustrują Kalendarz na 2009 rok wydany przez Fundację Kultury Wici.
Poza tym gazeta informuje m.in. o: obiadach czwartkowych, które nietypowo odbywają się w niedzielę, o projekcie „Skafunder Bike Fest” i grupie młodych bikerów ze Skarżyska Kamiennej, o ostrowieckim muralu czyli murze o długości 160 m kw. który w całości pokryty jest malowidłami.
„Tym, którzy wciąż szukają swojej pasji podpowiadamy gdzie w Kielcach pójść z gitarą, opisujemy też Spaleoklub Świętokrzyski. A na koniec proponujemy coś na rozgrzanie dla wszystkich, którzy walczą z chorobą albo tylko z zimnem za oknem” – zachęca red. Sadowska.
PS
Wspominam o tej gazecie na swoim blogu dziennikarskim, gdyż od wielu lat jestem jej cichym fanem. Zawsze wspierałem dobrym słowem. A raz nawet w przełomowym momencie dla gazety zabrałem swój przychylny głos w ich ankiecie. Podobają mi się oryginalne pomysły redaktorów, kieszonkowy format i ciekawe oraz różnorodne materiały dziennikarskie.
Wspominam o tej gazecie na swoim blogu dziennikarskim, gdyż od wielu lat jestem jej cichym fanem. Zawsze wspierałem dobrym słowem. A raz nawet w przełomowym momencie dla gazety zabrałem swój przychylny głos w ich ankiecie. Podobają mi się oryginalne pomysły redaktorów, kieszonkowy format i ciekawe oraz różnorodne materiały dziennikarskie.
Domowa telewizja dla ludzi „przykutych do lóżek”
Podopieczni Domu Pomocy Społecznej imienia Jana Pawła II w Kielcach mają od dziś swoją wewnętrzną – domową telewizję. Została ona uruchomiona z okazji Światowego Dnia Chorego. Poświęcił ją sufragan kielecki bp Kazimierz Gurda.
Bp Kazimierz Gurda, przewodniczył dzisiejszej uroczystej Eucharystii w kaplicy DPS im. JP2 przy ul,. Jagiellońskiej. W trakcie Mszy św. poświęcił wewnętrzną telewizję i wraz z towarzyszącymi duchownymi udzielił pensjonariuszom sakramentu namaszczenia chorych W uroczystości wzięli także udział: prezydent Kielc Wojciech Lubawski, przewodniczący Rady Miasta Krzysztof Marek Słoń i prezes firmy Maxtel Waldemar Kryś.
Wewnętrzną telewizję domową wykonała firma Maxtel. Dzięki niej osoby schorowane, które nie mogą opuszczać swoich pokoi mają teraz możliwość uczestniczenia nie tylko w codziennej Mszy Św. ale również w innych wydarzeniach kulturalnych organizowanych w klubie DPS.
"Bardzo wielu mieszkańców naszej placówki przebywa na stałe w pokojach. Są to osoby leżące, niepełnosprawne. To przedsięwzięcie jest przede wszystkim dla nich. Pozwoli im bardziej uczestniczyć w życiu naszego domu" – powiedziała mi Anna Śleźnik - dyrektor DPS.
W Domu Pomocy Społecznej przy ulicy Jagiellońskiej mieszka około 280 osób. Połowa podopiecznych to ludzie przykuci do łóżek
Bp Kazimierz Gurda, przewodniczył dzisiejszej uroczystej Eucharystii w kaplicy DPS im. JP2 przy ul,. Jagiellońskiej. W trakcie Mszy św. poświęcił wewnętrzną telewizję i wraz z towarzyszącymi duchownymi udzielił pensjonariuszom sakramentu namaszczenia chorych W uroczystości wzięli także udział: prezydent Kielc Wojciech Lubawski, przewodniczący Rady Miasta Krzysztof Marek Słoń i prezes firmy Maxtel Waldemar Kryś.
Wewnętrzną telewizję domową wykonała firma Maxtel. Dzięki niej osoby schorowane, które nie mogą opuszczać swoich pokoi mają teraz możliwość uczestniczenia nie tylko w codziennej Mszy Św. ale również w innych wydarzeniach kulturalnych organizowanych w klubie DPS.
"Bardzo wielu mieszkańców naszej placówki przebywa na stałe w pokojach. Są to osoby leżące, niepełnosprawne. To przedsięwzięcie jest przede wszystkim dla nich. Pozwoli im bardziej uczestniczyć w życiu naszego domu" – powiedziała mi Anna Śleźnik - dyrektor DPS.
W Domu Pomocy Społecznej przy ulicy Jagiellońskiej mieszka około 280 osób. Połowa podopiecznych to ludzie przykuci do łóżek
wtorek, 10 lutego 2009
Czy przycisk „zgłoś nadużycie” wystraszy zboczeńca?
Jako jeden z 41,7 mln europejczyków bardzo się cieszę że największe europejskie portale społecznościowe podpisały dziś wspólne porozumienie na rzecz poprawy bezpieczeństwa nastolatków korzystających z internetowych usług.. (Poinformowałem o tym w swoim BAI – powołując się na komunikat, który otrzymałem przed chwilą z wydziału prasowego Komisji Europejskiej - Przedstawicielstwa w Polsce.
Bardzo cieszy, że w tak zacnym gronie nie zabrakło „Naszej Klasy.pl”. Jako jeden z 10 mln Polaków mam tam swoje konto i możliwość dzięki niemu kontaktowania się z moimi koleżankami i kolegami nie tylko z dawnych ław szkolnych. Zarejestrowałem się również na takich portalach, jak m.in.: Facebook oraz Myspace. Dzięki temu pierwszemu poznałem kilkoro znajomych z Anglii. Ale też otrzymałem kilka niepokojących mnie informacji i propozycji. Niepokojących, ale nie sensie mojego zagrożenia, bo jestem odporny na „internetowe strachy na lachy”, ale dlatego, że pewnie rozesłane zostały do bardzo młodych ludzi, od których aż się roi w sieci..
Swego rodzaju pseudomarketing różnych zboczeńców seksualnych , dewiantów psychicznych jest wprost nieograniczony, jeśli chodzi o pomysłowość i manipulowanie. Z drugiej zaś strony monitora zasiadają uczciwi młodzi ludzie, którzy w zaciszu czterech ścian chcą poprzez Internet, a w szczególności dzięki portalom społecznościowym wyrwać się ze swojej samotności. Na przykładzie własnych doroślejących dzieci widzę, jak ogromnym zainteresowaniem cieszą się niektóre z portali. Co tam moje dzieci. Sam jestem zalogowany na kilku i z przyjemnością, a czasami nawet bezmyślnie po nich surfuję.
Cieszy więc, że administratorzy portali znaleźli jakieś sposoby, by ograniczyć zagrożenia. Czy one będą skuteczne? To czas okaże. Cóż wiec są to za sposoby?
Jednym z nich jest prosty w użyciu i łatwo dostępny przycisk „zgłoś nadużycie”, umożliwiający jednym kliknięciem zgłoszenie niewłaściwego kontaktu lub zachowania innego użytkownika. Innym jest zapewnienie domyślnego ustawienia „prywatne/poufne” w przypadku pełnych profili i list kontaktów tych użytkowników portali, którzy są zarejestrowani jako osoby, które nie ukończyły jeszcze 18 lat. Dzięki temu osobom o złych intencjach będzie trudniej nawiązać kontakt z niepełnoletnimi.
Portale mają spowodować uniemożliwienie przeszukiwania prywatnych profili użytkowników poniżej 18. roku życia (na stronach internetowych lub przez wyszukiwarki). Przy okazji zastrzegły sobie stałą widoczność i dostępność opcji ochrony prywatności, tak by użytkownicy mogli łatwo sprawdzić, czy tylko ich znajomi, czy też cały świat widzi to, co umieszczają w sieci. Mają też zapobiegać korzystaniu z usług przez zbyt młodych użytkowników. Jeżeli portal społecznościowy jest przeznaczony dla nastolatków powyżej 13. roku życia, to zarejestrowanie się osób młodszych będzie utrudnione.
Oprócz portalu Nasza-klasa.pl, porozumienie podpisały: Arto, Bebo, Dailymotion, Facebook, Giovani.it, Google/YouTube, Hyves, Microsoft Europe, Myspace, Netlog, One.lt, Skyrock, StudiVZ, Sulake/Habbo Hotel, Yahoo!Europe oraz Zap.lu.
Zawsze lepiej się porozumiewać, szukać możliwości wyjścia z zagrożeń, niż likwidować, bo i takie myślenie też panuje niestety w naszym kraju, ale o tym przy innej okazji...
Bardzo cieszy, że w tak zacnym gronie nie zabrakło „Naszej Klasy.pl”. Jako jeden z 10 mln Polaków mam tam swoje konto i możliwość dzięki niemu kontaktowania się z moimi koleżankami i kolegami nie tylko z dawnych ław szkolnych. Zarejestrowałem się również na takich portalach, jak m.in.: Facebook oraz Myspace. Dzięki temu pierwszemu poznałem kilkoro znajomych z Anglii. Ale też otrzymałem kilka niepokojących mnie informacji i propozycji. Niepokojących, ale nie sensie mojego zagrożenia, bo jestem odporny na „internetowe strachy na lachy”, ale dlatego, że pewnie rozesłane zostały do bardzo młodych ludzi, od których aż się roi w sieci..
Swego rodzaju pseudomarketing różnych zboczeńców seksualnych , dewiantów psychicznych jest wprost nieograniczony, jeśli chodzi o pomysłowość i manipulowanie. Z drugiej zaś strony monitora zasiadają uczciwi młodzi ludzie, którzy w zaciszu czterech ścian chcą poprzez Internet, a w szczególności dzięki portalom społecznościowym wyrwać się ze swojej samotności. Na przykładzie własnych doroślejących dzieci widzę, jak ogromnym zainteresowaniem cieszą się niektóre z portali. Co tam moje dzieci. Sam jestem zalogowany na kilku i z przyjemnością, a czasami nawet bezmyślnie po nich surfuję.
Cieszy więc, że administratorzy portali znaleźli jakieś sposoby, by ograniczyć zagrożenia. Czy one będą skuteczne? To czas okaże. Cóż wiec są to za sposoby?
Jednym z nich jest prosty w użyciu i łatwo dostępny przycisk „zgłoś nadużycie”, umożliwiający jednym kliknięciem zgłoszenie niewłaściwego kontaktu lub zachowania innego użytkownika. Innym jest zapewnienie domyślnego ustawienia „prywatne/poufne” w przypadku pełnych profili i list kontaktów tych użytkowników portali, którzy są zarejestrowani jako osoby, które nie ukończyły jeszcze 18 lat. Dzięki temu osobom o złych intencjach będzie trudniej nawiązać kontakt z niepełnoletnimi.
Portale mają spowodować uniemożliwienie przeszukiwania prywatnych profili użytkowników poniżej 18. roku życia (na stronach internetowych lub przez wyszukiwarki). Przy okazji zastrzegły sobie stałą widoczność i dostępność opcji ochrony prywatności, tak by użytkownicy mogli łatwo sprawdzić, czy tylko ich znajomi, czy też cały świat widzi to, co umieszczają w sieci. Mają też zapobiegać korzystaniu z usług przez zbyt młodych użytkowników. Jeżeli portal społecznościowy jest przeznaczony dla nastolatków powyżej 13. roku życia, to zarejestrowanie się osób młodszych będzie utrudnione.
Oprócz portalu Nasza-klasa.pl, porozumienie podpisały: Arto, Bebo, Dailymotion, Facebook, Giovani.it, Google/YouTube, Hyves, Microsoft Europe, Myspace, Netlog, One.lt, Skyrock, StudiVZ, Sulake/Habbo Hotel, Yahoo!Europe oraz Zap.lu.
Zawsze lepiej się porozumiewać, szukać możliwości wyjścia z zagrożeń, niż likwidować, bo i takie myślenie też panuje niestety w naszym kraju, ale o tym przy innej okazji...
niedziela, 8 lutego 2009
Nabieranie dystansu do blogerowania, czyli „łebmajstrowanie”
Znowu trochę się zaniedbałem w blogerowaniu. Nie ukrywam, że się trochę zachłysnąłem tą formą publikowania. Postanowiłem zrobić sobie świadomie przerwę. Robiłem mnóstwo rzeczy. W różnych miejscach bywałem. Nie pisałem jednak żadnego posta, chociaż korciło mnie jak diabli. Postanowiłem, że będę pisał regularnie od nadchodzącego tygodnia. Po prostu potrzebny mi jest pewien, nawet niewielki, dystans do tego, co robię.
W miniony weekend wykonałem sobie nową wersję swojej witryny internetowej. Oto adres do niej: http://www.piskulak.neostrada.pl/index.html Napisałem na niej m.in.:
Drogi Czytelniku!
Jeśli tu z jakichś powodów trafiłeś, to serdecznie zapraszam Cię do kliknięcia na odnośniki zamieszczone na tej witrynie. Jest to moja witryna twórcza wykonana w całości przez mnie z okazji tegorocznej „pięćdziesiątki”, jaka mi stuknęła na karku.
Okrągłe duże rocznice jubileuszowe są okazją, by dokonywać podsumowań, rozliczeń, a w moim przypadku, także zamknięcia pewnych przestrzeń twórczych, jakie otworzyłem w dzieciństwie i młodości. Nie jest to, zatem tylko proste chwalenie się dorobkiem: poetyckim, prozatorskim, dramaturgicznym, dziennikarskim, i itp.
Postawiłem sobie ambitny cel stworzenia w sieci internetowej „pajęczyny moich publikacji oraz moich zainteresowań”. Jestem jednak dopiero na początku realizacji moich zamierzeń. Dlatego też niektóre linki nie są tam jeszcze aktywne. Nie są aktywne także dlatego, że bardziej fascynują mnie przestrzenie, które otwierają się przede mną. Te przeszłe zaś zamykam i podsumowuję, ot, tak przy okazji. Myślę jednak, że do końca swojego jubileuszowego roku uporam się ze wszystkim.
Ponadto zafascynowałem się tak, jak każdy samouk, „łebmajstrowaniem”. (Spolszczenie słowa webmaster w tym wypadku nie oznacza ironizowania, ale podkreślenia osobistej zażyłości). I choć może jeszcze trochę nieudolnie, ale z wewnętrzną satysfakcją przerzucałem do przestrzeni internetowej, to co kiedyś z takim mozołem udało mi się wydrukować na papierze książkowym, bądź gazetowym.
Jeśli zaś chodzi o bloga na Googlach, to także muszę sporo czasu spędzić przed komputerem, by uświadomić sobie, jak duże możliwości daje ten Serwer. Póki co wykorzystałem je tylko niewielkim procencie. Ale, jak to mówią, wszystko jeszcze przede mną.
W miniony weekend wykonałem sobie nową wersję swojej witryny internetowej. Oto adres do niej: http://www.piskulak.neostrada.pl/index.html Napisałem na niej m.in.:
Drogi Czytelniku!
Jeśli tu z jakichś powodów trafiłeś, to serdecznie zapraszam Cię do kliknięcia na odnośniki zamieszczone na tej witrynie. Jest to moja witryna twórcza wykonana w całości przez mnie z okazji tegorocznej „pięćdziesiątki”, jaka mi stuknęła na karku.
Okrągłe duże rocznice jubileuszowe są okazją, by dokonywać podsumowań, rozliczeń, a w moim przypadku, także zamknięcia pewnych przestrzeń twórczych, jakie otworzyłem w dzieciństwie i młodości. Nie jest to, zatem tylko proste chwalenie się dorobkiem: poetyckim, prozatorskim, dramaturgicznym, dziennikarskim, i itp.
Postawiłem sobie ambitny cel stworzenia w sieci internetowej „pajęczyny moich publikacji oraz moich zainteresowań”. Jestem jednak dopiero na początku realizacji moich zamierzeń. Dlatego też niektóre linki nie są tam jeszcze aktywne. Nie są aktywne także dlatego, że bardziej fascynują mnie przestrzenie, które otwierają się przede mną. Te przeszłe zaś zamykam i podsumowuję, ot, tak przy okazji. Myślę jednak, że do końca swojego jubileuszowego roku uporam się ze wszystkim.
Ponadto zafascynowałem się tak, jak każdy samouk, „łebmajstrowaniem”. (Spolszczenie słowa webmaster w tym wypadku nie oznacza ironizowania, ale podkreślenia osobistej zażyłości). I choć może jeszcze trochę nieudolnie, ale z wewnętrzną satysfakcją przerzucałem do przestrzeni internetowej, to co kiedyś z takim mozołem udało mi się wydrukować na papierze książkowym, bądź gazetowym.
Jeśli zaś chodzi o bloga na Googlach, to także muszę sporo czasu spędzić przed komputerem, by uświadomić sobie, jak duże możliwości daje ten Serwer. Póki co wykorzystałem je tylko niewielkim procencie. Ale, jak to mówią, wszystko jeszcze przede mną.
czwartek, 5 lutego 2009
Cicha satysfakcja z dziennikarstwa non profit
Pochwaliłem się znajomemu redaktorowi swoim serwisem. Na to on od razu sceptycznie do mnie. - Czy ty zdajesz sobie sprawę ile setek tysięcy jest bloggerów w sieci. Nie wspominając o 20 mln Chińczyków. Po jaką cholerę to robisz? Kto to będzie czytał? – pytał znajomy. – Moi znajomi. Już wysyłam link do nich - ripostuję natychmiast. A potem poważniej dodaję, że jest to realizacja mojego marzenia, by się wypisać na własną odpowiedzialność, bez żadnego redaktora nad sobą. Nawet, gdy bylem redaktorem naczelnym, to mialem nad sobą wydawcę. Po za tym zawsze chciałem mieć własną agencję informacyjną, własny serwis. Nie stać mnie, to przynajmniej mam tego namiastkę.
Jak długo będę pisał tego informacyjnego bloga? Może do czasu, gdy pochłoną mnie całkowicie projekty, nad którymi aktualnie intensywnie pracuję, a w jakiejś mgliscie określonej przyszłości się zmaterializują. A póki co robię to, co mi się podoba i to, co lubię.... I jak się już wkrótce okaże, nie tylko na temat świętokrzyskiego...
Jest to też moja cicha satysfakcja z uprawiania dziennikarstwa non profit.
Jak długo będę pisał tego informacyjnego bloga? Może do czasu, gdy pochłoną mnie całkowicie projekty, nad którymi aktualnie intensywnie pracuję, a w jakiejś mgliscie określonej przyszłości się zmaterializują. A póki co robię to, co mi się podoba i to, co lubię.... I jak się już wkrótce okaże, nie tylko na temat świętokrzyskiego...
Jest to też moja cicha satysfakcja z uprawiania dziennikarstwa non profit.
Mój BAI – Bloggerowa Agencja Informacyjna
Od dzisiaj postanawiam pisać krótsze posty. Mój znajomy redaktor mawia: „Nie lubię czytać długich artykułów, bo zdarza się, że gdy dobrnę do ostatniej linijki, to później muszę sobie przypominać tą pierwszą...”
W tym celu utworzyłem sobie jeszcze trzy blogi, by mnie nie korciło do dłużyzn. Po prostu moje ciągoty chcę wziąć na zmęczenie. Moje zmęczenie. A jeśli chodzi o te blogi. Są to: „Zanotowane z marszu i w biegu” (o moich praktycznych zainteresowaniach sportowych), „Kronika literacka” (o zainteresowaniach literackich) i „Andrzej Piskulak – BAI (Bloggerowa Agencja Informacyjna)”.
Jeśli chodzi o mój BAI, ma to być w moim mniemaniu ambitne przedsięwzięcie. Otóż zamierzam za free pisywać dziennikarskie depesze. Otrzymuję mnóstwo codziennie informacji, m.in. od rzeczników prasowych, zaproszeń, itp. newsów. Jestem aktywny dziennikarsko. Bywam na różnych konferencjach, imprezach, itp. Mnóstwo spraw mnie interesuje. Z zasobów, które posiadam, w praktyce, wykorzystywana jest w gazecie papierowej tylko mała cząstka.
Swoje informacje stylizował będę na depesze agencyjne. Choć zamieszczane będą ,już wkrótce, przeze mnie non profit na blogu, ot tak, dla własnej satysfakcji i fanaberii dziennikarskiej, mogą być wykorzystywane nawet przez profesjonalne serwisy informacyjne, ale pod warunkiem podania źródła. A, jeśli jakaś redakcja uzna, że warto pogłębić temat już za jakieś honorarium, to nie tylko będzie bardzo miło...
Pisanie i publikowanie za darmo, nawet na blogu, nie oznacza w moim przypadku robienia jakiegoś dziennikarskiego dziadostwa. Mam nawet wymyślone teraz hasło: „Darmowe nie musi być dziadowskie’. No to do roboty Piskulak!
W tym celu utworzyłem sobie jeszcze trzy blogi, by mnie nie korciło do dłużyzn. Po prostu moje ciągoty chcę wziąć na zmęczenie. Moje zmęczenie. A jeśli chodzi o te blogi. Są to: „Zanotowane z marszu i w biegu” (o moich praktycznych zainteresowaniach sportowych), „Kronika literacka” (o zainteresowaniach literackich) i „Andrzej Piskulak – BAI (Bloggerowa Agencja Informacyjna)”.
Jeśli chodzi o mój BAI, ma to być w moim mniemaniu ambitne przedsięwzięcie. Otóż zamierzam za free pisywać dziennikarskie depesze. Otrzymuję mnóstwo codziennie informacji, m.in. od rzeczników prasowych, zaproszeń, itp. newsów. Jestem aktywny dziennikarsko. Bywam na różnych konferencjach, imprezach, itp. Mnóstwo spraw mnie interesuje. Z zasobów, które posiadam, w praktyce, wykorzystywana jest w gazecie papierowej tylko mała cząstka.
Swoje informacje stylizował będę na depesze agencyjne. Choć zamieszczane będą ,już wkrótce, przeze mnie non profit na blogu, ot tak, dla własnej satysfakcji i fanaberii dziennikarskiej, mogą być wykorzystywane nawet przez profesjonalne serwisy informacyjne, ale pod warunkiem podania źródła. A, jeśli jakaś redakcja uzna, że warto pogłębić temat już za jakieś honorarium, to nie tylko będzie bardzo miło...
Pisanie i publikowanie za darmo, nawet na blogu, nie oznacza w moim przypadku robienia jakiegoś dziennikarskiego dziadostwa. Mam nawet wymyślone teraz hasło: „Darmowe nie musi być dziadowskie’. No to do roboty Piskulak!
środa, 4 lutego 2009
Artystom potrzebna jest trybuna twórcza ...
Nie mogę spokojnie przejść wobec faktu, że zniknęło pismo kulturalno – artystyczne -Świętokrzyski Magazyn Kulturalno – Artystyczny „Dedal”. I to nie dlatego, ze to ja je tworzyłem, czy jak kto woli – współtworzyłem. (Niczego broń Boże sobie uzurpuję.) Zniknęła gazeta, ale nie moja nadzieja, że doczekamy się pisma artystycznego, które byłoby miejscem na autentyczne ścieranie się twórców, ich wizji, poglądów, itp., ale bez udziału dziennikarzy, a przynajmniej w minimalnym stopniu.
Dla mnie wystarczyło wówczas kilkoro sprawnych redaktorów. Dałem szansę wypowiedzenia się przede wszystkim „wolnym strzelcom”: publicystom, pracownikom naukowym ówczesnej Akademii Świętokrzyskiej, twórcom (literatom, plastykom, fotografikom, itd.), recenzentom, krytykom sztuki, duchownym, a także młodym ludziom, by przynosili do redakcji swoje zwariowane pomysły. Rola dziennikarza ograniczała się jedynie zrobienia wywiadu z twórcami, którzy nie chcieli się wypowiadać samodzielnie oraz do wyszukiwania interesujących tematów. Broniłem się przed kolejną gazetą dziennikarską i przed opinią że jesteśmy kolejnymi wszystkowiedzącymi dziennikarzami.
Popierał mnie w tym m.in. znakomity artysta fotografik Paweł Pierściński (prywatnie mój przyjaciel). Przychodził zasapany (z uwagi na wiek i różne przypadłości zdrowotne) do redakcji i siadał przy stoliku dla gości i godzinami potrafił z nami rozprawiać o wizji gazety. Bardzo to przeżywał. W ubiegłym roku podczas wizyty w Kielcach Leszka Mądzika, nagle w obecności znakomitych twórców bez uprzedzenia zaczął wspominać czasy tworzenia jakiegoś regionalnego Dedala (o którym już słuch zaczął zanikać). Nie szczędził słów krytycznych pod adresem wydawcy i redaktorów, że z trybuny twórczej powstała kolejna gazeta dziennikarska, która nie ma szans bytu na rynku prasowym, a przynajmniej w środowiskach artystycznych. Głupio mi się zrobiło, że głośno wypowiadał moje nazwisko, ale jednocześnie ciepło na duszy, że nie tylko ja zauważyłem niebezpieczną ewolucję gazety.
Odszedłem z gazety po ponad 1, 5 roku z powodu niebezpiecznych objawów zdrowotnych. Bardzo się wówczas bałem nawrotu raka. I choć nie było przerzutów, to i tak trafiłem do szpitala na zabieg operacyjny z innego powodu. Po wyjściu ze szpitala postanowiłem nie wracać do redakcji. Uznałem, że to „dziecko” nie chowa się samo. Tym bardziej, że okazało się, iż wielu zaczęło się przyznawać także do swojego „ojcostwa”. Próbowałem się wówczas odnaleźć jako dziennikarz katolicki w KAI.
Świętokrzyski Magazyn Kulturalno – Artystyczny „Dedal” tworzyłem, przed ukazaniem się pierwszego numeru, w rekordowym czasie, bo w ciągu trzech miesięcy. Często wówczas słyszałem różne pytania. Czy „Dedal” jest spadkobiercą „Ikara”? Dlaczego akurat mit grecki, a nie jakieś podanie rodem z Łysogór? O co tu chodzi?
Dlaczego Dedal? Nie byłem pomysłodawcą tego tytułu i trudno mi na to pytanie było w pełni odpowiedzieć. Wydawca chciał wejść w dziurę po Ikarze (skrót od Informatora Kulturalno Artystycznego) i wybrał nazwę nawiązującą do mitycznego Ikara.. W grudniu 2003 r. mnie, jako kandydatowi na redaktora naczelnego tytuł ten przypadł do gustu i przyjąłem go z entuzjazmem twórczym. Od razu, bowiem dostrzegłem liczne podobieństwa i analogie tego wspaniałego mitycznego artysty do współczesnych twórców. I to dla mnie było najważniejsze, gdyż pismo ochrzczone takim imieniem miało być przede wszystkim trybuną dla artystów – świętokrzyskich Dedalów. ( Szerzej o topice artystycznej pisałem w osobnych artykułach). Cieszyłem się prawie jak dziecko, że do pierwszego wydania udało mi się nakłonić właśnie takich ludzi, którym pomysł przypadł do gustu. I w „ciemno” zgodzili się przygotować swoje wypowiedzi publicystyczne.
Ciekawych artykułów i prac artystycznych napłynęło wówczas tak dużo, iż nie tylko zapełniliśmy łamy pierwszego wydania, lecz i następnego...
„W tym roku będzie to kwartalnik adresowany do środowisk intelektualnych, ze szczególnym uwzględnieniem środowisk kulturalnych i artystycznych oraz uczniów szkół średnich i studentów. Redakcja żywi nadzieję, że zamieszczonymi publikacjami interesować się będą również nauczyciele przedmiotów humanistycznych i artystycznych oraz pracownicy naukowi kierunków humanistycznych. Redagowane przeze mnie pismo zajmować się będzie przede wszystkim działalnością artystyczną świętokrzyskich twórców zrzeszonych m.in. w profesjonalnych organizacjach i związkach twórczych” – pisałem wówczas we wstępniaku.
Deklarowałem, że redakcja nie zapomni o amatorskim ruchu artystycznym reprezentowanym przez ponad 300 zespołów (tanecznych, plastycznych, fotograficznych, filmowych, teatralnych, chóry, orkiestry). Pismo będzie także trybuną dla artystów nie zrzeszonych, artystów rzemieślników, aktorów, muzyków, plastyków, twórców ludowych , hobbystów, itp.
Zależało mi też na tym, by Kwartalnik był też szansą dla nieujawnionych do tej pory artystów oraz debiutantów we wszystkich wymienionych wyżej dziedzinach artystycznych, jak również innych prądów artystyczno – kulturowych szeroko pojętej kultury młodzieżowej. Wszystko robiłem, by na łamach kwartalnika, nie zabrakło tekstów dotyczących duchowości współczesnego człowieka. Chodziło mi tu o twórcze osoby duchowne wszystkich wyznań reprezentowanych w regionie świętokrzyskim.
„Trudno sobie wyobrazić, byśmy nie dotarli i spenetrowali tego co tworzą twórcy ludowi, z których słynie świętokrzyski region. Jeśli chodzi o twórczość ludową to przedstawiane będą bieżące opracowania naukowo-badawcze z zakresu sztuki ludowej, literatury i folkloru, drukowane utwory twórców ludowych (wiersze, proza, reprodukcje także prac plastycznych), prezentowanie debiutantów (często niemłodych już wiekiem). Kwartalnik przedstawi również sylwetki twórców i działaczy, a także instytucje kultury, placówki i organizacje.
Obojętnie nie przejdziemy wobec kabaretów, zespołów muzycznych, tanecznych, galerii plastycznych, itp. I co najważniejsze, nie będzie to li tylko pismo kieleckie, ale przede wszystkim świętokrzyskie. Bardzo zależy nam na dotarciu do placówek kulturalnych i artystów będących na krańcach naszego województwa” – pisałem w wstępniaku.
Deklarowałem, że odnajdziemy nawet na krańcach nie tylko naszego kraju, ale świata ludzi twórczych mających korzenie świętokrzyskie. I tak się stało. Wielu wspaniałych twórców odkryliśmy szczególnie wśród emigrantów skupionych w Kanadzie.
Pragnąłem także, by Pismo skierowane było też do kolekcjonerów. Chciałem, by znalazły się artykuły uznanych specjalistów, historyków sztuki i oczywiście samych zbieraczy, przybliżające czytelnikom historię, specyfikę i wartość artystyczną dzieł sztuki. Kolekcjonerstwo dotyczyło w moim mniemaniu malarstwa, ceramiki, grafiki, meblarstwa, starej biżuterii, rzemiosła artystycznego, militariów, ciekawych przedmiotów itp. Zajmiemy się prezentowaniem rodzimej genealogii i heraldyki, W artykułach próbowaliśmy opisać niewyjaśnione zagadki z kręgu sztuki.
Moim marzeniem było, by Czytelnik znalazł w nim oprócz ciekawego raportu redakcyjnego, wywiadu, eseju, reportażu, recenzji, artykułu publicystycznego, felietonów przede wszystkim konkretne dzieło, jak najbardziej konkretnego twórcy: prozę, wiersz, fotografię, plakat, tekst kabaretowy, piosenkę, grafikę, obraz, zaprezentowaną rzeźbę, opis ciekawych układów tanecznych, scenariusz imprezy artystycznej itp.
Deklarowałem też, że Kwartalnik krytycznie będzie się przyglądał wydarzeniom artystycznym, poczynaniom urzędników i szefów galerii, a także nowym publikacjom dotyczącym sztuki współczesnej. „Nie powinno nam zabraknąć odwagi i kompetencji, by pisać prawdę o złej sztuce w regionie i w Polsce” – marzyło mi się.
Jednocześnie zdawałem sobie sprawę z przeróżnych trudności, jakie czekają na naszej drodze, by urzeczywistnić te ambitne zamierzenia. Szkoda, że przerosły one w końcu nasze marzenia. Mam jednak nadzieję, że ten mój ówczesny Dedal, który zadomowił się moim sercu, nadal w nim żyje i kiedyś znowu się uaktywni...
Rozpisałem się, bo naprawdę nie mogłem przejść na spokojnie do porządku dziennego.
Dla mnie wystarczyło wówczas kilkoro sprawnych redaktorów. Dałem szansę wypowiedzenia się przede wszystkim „wolnym strzelcom”: publicystom, pracownikom naukowym ówczesnej Akademii Świętokrzyskiej, twórcom (literatom, plastykom, fotografikom, itd.), recenzentom, krytykom sztuki, duchownym, a także młodym ludziom, by przynosili do redakcji swoje zwariowane pomysły. Rola dziennikarza ograniczała się jedynie zrobienia wywiadu z twórcami, którzy nie chcieli się wypowiadać samodzielnie oraz do wyszukiwania interesujących tematów. Broniłem się przed kolejną gazetą dziennikarską i przed opinią że jesteśmy kolejnymi wszystkowiedzącymi dziennikarzami.
Popierał mnie w tym m.in. znakomity artysta fotografik Paweł Pierściński (prywatnie mój przyjaciel). Przychodził zasapany (z uwagi na wiek i różne przypadłości zdrowotne) do redakcji i siadał przy stoliku dla gości i godzinami potrafił z nami rozprawiać o wizji gazety. Bardzo to przeżywał. W ubiegłym roku podczas wizyty w Kielcach Leszka Mądzika, nagle w obecności znakomitych twórców bez uprzedzenia zaczął wspominać czasy tworzenia jakiegoś regionalnego Dedala (o którym już słuch zaczął zanikać). Nie szczędził słów krytycznych pod adresem wydawcy i redaktorów, że z trybuny twórczej powstała kolejna gazeta dziennikarska, która nie ma szans bytu na rynku prasowym, a przynajmniej w środowiskach artystycznych. Głupio mi się zrobiło, że głośno wypowiadał moje nazwisko, ale jednocześnie ciepło na duszy, że nie tylko ja zauważyłem niebezpieczną ewolucję gazety.
Odszedłem z gazety po ponad 1, 5 roku z powodu niebezpiecznych objawów zdrowotnych. Bardzo się wówczas bałem nawrotu raka. I choć nie było przerzutów, to i tak trafiłem do szpitala na zabieg operacyjny z innego powodu. Po wyjściu ze szpitala postanowiłem nie wracać do redakcji. Uznałem, że to „dziecko” nie chowa się samo. Tym bardziej, że okazało się, iż wielu zaczęło się przyznawać także do swojego „ojcostwa”. Próbowałem się wówczas odnaleźć jako dziennikarz katolicki w KAI.
Świętokrzyski Magazyn Kulturalno – Artystyczny „Dedal” tworzyłem, przed ukazaniem się pierwszego numeru, w rekordowym czasie, bo w ciągu trzech miesięcy. Często wówczas słyszałem różne pytania. Czy „Dedal” jest spadkobiercą „Ikara”? Dlaczego akurat mit grecki, a nie jakieś podanie rodem z Łysogór? O co tu chodzi?
Dlaczego Dedal? Nie byłem pomysłodawcą tego tytułu i trudno mi na to pytanie było w pełni odpowiedzieć. Wydawca chciał wejść w dziurę po Ikarze (skrót od Informatora Kulturalno Artystycznego) i wybrał nazwę nawiązującą do mitycznego Ikara.. W grudniu 2003 r. mnie, jako kandydatowi na redaktora naczelnego tytuł ten przypadł do gustu i przyjąłem go z entuzjazmem twórczym. Od razu, bowiem dostrzegłem liczne podobieństwa i analogie tego wspaniałego mitycznego artysty do współczesnych twórców. I to dla mnie było najważniejsze, gdyż pismo ochrzczone takim imieniem miało być przede wszystkim trybuną dla artystów – świętokrzyskich Dedalów. ( Szerzej o topice artystycznej pisałem w osobnych artykułach). Cieszyłem się prawie jak dziecko, że do pierwszego wydania udało mi się nakłonić właśnie takich ludzi, którym pomysł przypadł do gustu. I w „ciemno” zgodzili się przygotować swoje wypowiedzi publicystyczne.
Ciekawych artykułów i prac artystycznych napłynęło wówczas tak dużo, iż nie tylko zapełniliśmy łamy pierwszego wydania, lecz i następnego...
„W tym roku będzie to kwartalnik adresowany do środowisk intelektualnych, ze szczególnym uwzględnieniem środowisk kulturalnych i artystycznych oraz uczniów szkół średnich i studentów. Redakcja żywi nadzieję, że zamieszczonymi publikacjami interesować się będą również nauczyciele przedmiotów humanistycznych i artystycznych oraz pracownicy naukowi kierunków humanistycznych. Redagowane przeze mnie pismo zajmować się będzie przede wszystkim działalnością artystyczną świętokrzyskich twórców zrzeszonych m.in. w profesjonalnych organizacjach i związkach twórczych” – pisałem wówczas we wstępniaku.
Deklarowałem, że redakcja nie zapomni o amatorskim ruchu artystycznym reprezentowanym przez ponad 300 zespołów (tanecznych, plastycznych, fotograficznych, filmowych, teatralnych, chóry, orkiestry). Pismo będzie także trybuną dla artystów nie zrzeszonych, artystów rzemieślników, aktorów, muzyków, plastyków, twórców ludowych , hobbystów, itp.
Zależało mi też na tym, by Kwartalnik był też szansą dla nieujawnionych do tej pory artystów oraz debiutantów we wszystkich wymienionych wyżej dziedzinach artystycznych, jak również innych prądów artystyczno – kulturowych szeroko pojętej kultury młodzieżowej. Wszystko robiłem, by na łamach kwartalnika, nie zabrakło tekstów dotyczących duchowości współczesnego człowieka. Chodziło mi tu o twórcze osoby duchowne wszystkich wyznań reprezentowanych w regionie świętokrzyskim.
„Trudno sobie wyobrazić, byśmy nie dotarli i spenetrowali tego co tworzą twórcy ludowi, z których słynie świętokrzyski region. Jeśli chodzi o twórczość ludową to przedstawiane będą bieżące opracowania naukowo-badawcze z zakresu sztuki ludowej, literatury i folkloru, drukowane utwory twórców ludowych (wiersze, proza, reprodukcje także prac plastycznych), prezentowanie debiutantów (często niemłodych już wiekiem). Kwartalnik przedstawi również sylwetki twórców i działaczy, a także instytucje kultury, placówki i organizacje.
Obojętnie nie przejdziemy wobec kabaretów, zespołów muzycznych, tanecznych, galerii plastycznych, itp. I co najważniejsze, nie będzie to li tylko pismo kieleckie, ale przede wszystkim świętokrzyskie. Bardzo zależy nam na dotarciu do placówek kulturalnych i artystów będących na krańcach naszego województwa” – pisałem w wstępniaku.
Deklarowałem, że odnajdziemy nawet na krańcach nie tylko naszego kraju, ale świata ludzi twórczych mających korzenie świętokrzyskie. I tak się stało. Wielu wspaniałych twórców odkryliśmy szczególnie wśród emigrantów skupionych w Kanadzie.
Pragnąłem także, by Pismo skierowane było też do kolekcjonerów. Chciałem, by znalazły się artykuły uznanych specjalistów, historyków sztuki i oczywiście samych zbieraczy, przybliżające czytelnikom historię, specyfikę i wartość artystyczną dzieł sztuki. Kolekcjonerstwo dotyczyło w moim mniemaniu malarstwa, ceramiki, grafiki, meblarstwa, starej biżuterii, rzemiosła artystycznego, militariów, ciekawych przedmiotów itp. Zajmiemy się prezentowaniem rodzimej genealogii i heraldyki, W artykułach próbowaliśmy opisać niewyjaśnione zagadki z kręgu sztuki.
Moim marzeniem było, by Czytelnik znalazł w nim oprócz ciekawego raportu redakcyjnego, wywiadu, eseju, reportażu, recenzji, artykułu publicystycznego, felietonów przede wszystkim konkretne dzieło, jak najbardziej konkretnego twórcy: prozę, wiersz, fotografię, plakat, tekst kabaretowy, piosenkę, grafikę, obraz, zaprezentowaną rzeźbę, opis ciekawych układów tanecznych, scenariusz imprezy artystycznej itp.
Deklarowałem też, że Kwartalnik krytycznie będzie się przyglądał wydarzeniom artystycznym, poczynaniom urzędników i szefów galerii, a także nowym publikacjom dotyczącym sztuki współczesnej. „Nie powinno nam zabraknąć odwagi i kompetencji, by pisać prawdę o złej sztuce w regionie i w Polsce” – marzyło mi się.
Jednocześnie zdawałem sobie sprawę z przeróżnych trudności, jakie czekają na naszej drodze, by urzeczywistnić te ambitne zamierzenia. Szkoda, że przerosły one w końcu nasze marzenia. Mam jednak nadzieję, że ten mój ówczesny Dedal, który zadomowił się moim sercu, nadal w nim żyje i kiedyś znowu się uaktywni...
Rozpisałem się, bo naprawdę nie mogłem przejść na spokojnie do porządku dziennego.
wtorek, 3 lutego 2009
Upadek Dedala
Wczoraj, gdyż już brałem się do pisania kolejnego posta na temat gazetek gminnych, nagle jak na złość rozdzwoniły się moje telefony.
Pierwszy był taki, żebym przygotował kilka stron maszynopisu tekstów literackich do antologii, która ma się ukazać w marcu z okazji 25 – lecia kieleckiego oddziału ZLP. Zadzwonił sam prezes Stanisław Nyczaj. Mówił m.in.: „Co prawda nie należysz już z własnej woli do ZLP i nie chcesz do nas powrócić, to z uwagi na to, że kiedyś byłeś z nami (od samego początku do 2000 r.– przyp. AP) i nadal z nami współpracujesz, to będzie nam niezmiernie miło, gdy przyślesz do naszej antologii 10 – stronicową swoją wizytówkę twórczą. Koniecznie jednak się spręż i zrób to do 15 lutego”. No i, gdy już widziałem oczami wyobraźni wiersze, opowiadanie, jakiś fragment szkicu literackiego lub sztuki teatralnej, które mógłbym wysłać, nagle drugi telefon...
Dzwoni znajomy redaktor naczelny i mówi, że Dedal upadł. Uff! Świętokrzyski Magazyn Kulturalno-Artystyczny "DEDAL", którego pierwszy numer ukazał się kwietniu 2004 r. padł i przestał się ukazywać. Tworzyłem go pół roku, bo od grudnia 2003 r. Byłem też pierwszym redaktorem naczelnym. Co prawda wytrzymałem tylko coś ok. roku, bo zacząłem się źle czuć i strasznie się wówczas przestraszyłem, że to nawrót raka i musiałem zrezygnować.
No i jak w tej sytuacji miałem pisać posty. W tej sytuacji mogłem zrobić tylko to, co zrobiłem, czyli wyłączyłem komputer i poszedłem do pokoju z telewizorem i zasiadłem wraz z młodzieńczą częścią mojej rodziny do wspólnego oglądania „Bonda Dżejmsa Bonda”. Ot, taka „guma do żucia” dla oczu. W sytuacji, gdy nagromadziło mi się dużo emocji i wspomnień, by uniknąć wewnętrznych dialogów, najlepszym lekarstwem okazał się stary dobry Bond. Korciło mnie, by zadzwonić do kilku osób i sprawdzić informację kolegi o upadku Dedala, ale było już późno.
Uczyniłem to dziś. Rozmawiałem z redaktor naczelną Anetą Lech, która po mnie kontynuowała moje niegdysiejsze dzieło. Potwierdzała i od razu poinformowała, że już uczestniczy w projekcie nowej gazety, która wejdzie w dziurę po Dedalu. Ale już tego nie słuchałem. Udało mi się skontaktować z wydawcą Tomkiem Kosińskim. W żołnierskich słowach poinformował mnie, że kryzys finansowy dotknął także jego. Ale nie zamierza się poddawać. I choć jedno jego marzenie legło w gruzach, to już ma następne, które będzie urzeczywistniał. (Energii, to mu nigdy nie brakowało). Pogadaliśmy sobie dobrą chwilę. I jeszcze dziś do tego wrócę i wieczorem napiszę posta, bo nie mogę przejść obojętnie wobec sytuacji upadku także i mojego „dziecka”, czy jak mawia mój znajomy ksiądz „przestrzeni”, w tym przypadku twórczej, która się nagle zamknęła.
Wczorajsze niepisanie zaplanowanego posta uświadomiła mi, że chyba wróciłem po latach do siebie. Wyrzuty sumienia, że nie napisałem jakiegoś tekstu do gazety zawsze towarzyszyły mi w czasach mojego największego pracoholizmu przez wiele długi lat. To dobrze, iż zaczynam się sam przed sobą usprawiedliwiać, że czegoś zaplanowanego nie napisałem nawet na blogu, o którym nawet nie wiem, czy ktokolwiek go czyta....
Sorry! Mam Czytelników. Pierwszą jest Pani Zosia Korzeńska, która robiła, m.in. korekty ostatnich moich książek, ale przede wszystkim, to bardzo dobry anioł stróż, w dziedzinie poezji i religii. Drugim Czytelnikiem jest znakomity pisarz, przebywający na emigracji w Kanadzie Edward Zyman, który często prosi mnie o maile na temat tego, co się dzieje na Ziemi Świętokrzyskiej i u mnie osobiście. I właściwie, to wszystkie moje posty Im przede wszystkim dedykuję. Czuję się, jakbym to właśnie do tych, bardzo mi bliskich, Osób pisał blogerskie listy.
Pierwszy był taki, żebym przygotował kilka stron maszynopisu tekstów literackich do antologii, która ma się ukazać w marcu z okazji 25 – lecia kieleckiego oddziału ZLP. Zadzwonił sam prezes Stanisław Nyczaj. Mówił m.in.: „Co prawda nie należysz już z własnej woli do ZLP i nie chcesz do nas powrócić, to z uwagi na to, że kiedyś byłeś z nami (od samego początku do 2000 r.– przyp. AP) i nadal z nami współpracujesz, to będzie nam niezmiernie miło, gdy przyślesz do naszej antologii 10 – stronicową swoją wizytówkę twórczą. Koniecznie jednak się spręż i zrób to do 15 lutego”. No i, gdy już widziałem oczami wyobraźni wiersze, opowiadanie, jakiś fragment szkicu literackiego lub sztuki teatralnej, które mógłbym wysłać, nagle drugi telefon...
Dzwoni znajomy redaktor naczelny i mówi, że Dedal upadł. Uff! Świętokrzyski Magazyn Kulturalno-Artystyczny "DEDAL", którego pierwszy numer ukazał się kwietniu 2004 r. padł i przestał się ukazywać. Tworzyłem go pół roku, bo od grudnia 2003 r. Byłem też pierwszym redaktorem naczelnym. Co prawda wytrzymałem tylko coś ok. roku, bo zacząłem się źle czuć i strasznie się wówczas przestraszyłem, że to nawrót raka i musiałem zrezygnować.
No i jak w tej sytuacji miałem pisać posty. W tej sytuacji mogłem zrobić tylko to, co zrobiłem, czyli wyłączyłem komputer i poszedłem do pokoju z telewizorem i zasiadłem wraz z młodzieńczą częścią mojej rodziny do wspólnego oglądania „Bonda Dżejmsa Bonda”. Ot, taka „guma do żucia” dla oczu. W sytuacji, gdy nagromadziło mi się dużo emocji i wspomnień, by uniknąć wewnętrznych dialogów, najlepszym lekarstwem okazał się stary dobry Bond. Korciło mnie, by zadzwonić do kilku osób i sprawdzić informację kolegi o upadku Dedala, ale było już późno.
Uczyniłem to dziś. Rozmawiałem z redaktor naczelną Anetą Lech, która po mnie kontynuowała moje niegdysiejsze dzieło. Potwierdzała i od razu poinformowała, że już uczestniczy w projekcie nowej gazety, która wejdzie w dziurę po Dedalu. Ale już tego nie słuchałem. Udało mi się skontaktować z wydawcą Tomkiem Kosińskim. W żołnierskich słowach poinformował mnie, że kryzys finansowy dotknął także jego. Ale nie zamierza się poddawać. I choć jedno jego marzenie legło w gruzach, to już ma następne, które będzie urzeczywistniał. (Energii, to mu nigdy nie brakowało). Pogadaliśmy sobie dobrą chwilę. I jeszcze dziś do tego wrócę i wieczorem napiszę posta, bo nie mogę przejść obojętnie wobec sytuacji upadku także i mojego „dziecka”, czy jak mawia mój znajomy ksiądz „przestrzeni”, w tym przypadku twórczej, która się nagle zamknęła.
Wczorajsze niepisanie zaplanowanego posta uświadomiła mi, że chyba wróciłem po latach do siebie. Wyrzuty sumienia, że nie napisałem jakiegoś tekstu do gazety zawsze towarzyszyły mi w czasach mojego największego pracoholizmu przez wiele długi lat. To dobrze, iż zaczynam się sam przed sobą usprawiedliwiać, że czegoś zaplanowanego nie napisałem nawet na blogu, o którym nawet nie wiem, czy ktokolwiek go czyta....
Sorry! Mam Czytelników. Pierwszą jest Pani Zosia Korzeńska, która robiła, m.in. korekty ostatnich moich książek, ale przede wszystkim, to bardzo dobry anioł stróż, w dziedzinie poezji i religii. Drugim Czytelnikiem jest znakomity pisarz, przebywający na emigracji w Kanadzie Edward Zyman, który często prosi mnie o maile na temat tego, co się dzieje na Ziemi Świętokrzyskiej i u mnie osobiście. I właściwie, to wszystkie moje posty Im przede wszystkim dedykuję. Czuję się, jakbym to właśnie do tych, bardzo mi bliskich, Osób pisał blogerskie listy.
niedziela, 1 lutego 2009
Władza urzędnicza chce być równa czwartej władzy
Oj! Ciężko mi się zebrać do pisania na temat gazetek gminnych. A jeszcze kilka dni temu aż mnie wewnętrznie roznosiło, by opisać to zjawisko. I nawet nie chodziło mi, by coś wyrzucić z siebie, by się rozliczać z przeszłością, czy coś tym rodzaju. Ja przeszłość swoją traktuję, jako doświadczenie i nie zamierzam nawet jej rozliczać. Z grzechów rozliczam się przed Bogiem, a przed sobą, rodziną i czytelnikami staram się być po prostu uczciwy. Po prostu, uczestniczyłem w przeszłości w czymś, takim i muszę teraz przed tym czymś przestrzegać, a przynajmniej według własnego sumienia problem zdefiniować.
Nie zamierzam kogokolwiek piętnować i bić się w czyjeś piersi, pragnę poruszyć temat i uczestniczyć w dyskusji, jeśli taka będzie. Uczestniczyłem w redagowaniu gazetek gminnych, a nawet niektóre z nich tworzyłem od podstaw, że tak powiem od "czystej kartki w kratkę i ołówka", ale teraz tego nie robię i nie zechciałem robić, gdy mi proponowano, choć mi się nie przelewa. Skutecznie odradziłem też synowi (od niedawna magister dziennikarstwa), by się za to nie brał, jeśli chce być dziennikarzem. Natomiast, jeśli chce być pracownikiem Urzędu Gminy, to jak się czuje na siłach, to niech nim będzie, ale niech się nie podaje wtedy za dziennikarza. Myślę, że prawie 10 miesięcy robienia (w czasie studiów) takiej gazetki trochę mu uświadomiło, co to za robota. Cieszył się jedynie z tego, że poznał pracę urzędników, o której nie miał wcześniej bladego pojęcia. Ja to robiłem przed chorobą dwa lata.
Zacznę od zasadniczej kwestii. Gazety wydawane przez wójtów, burmistrzów, prezydentów, starostów, itp. nie powinny być nawet nazywane gazetami i nie powinno się do nich przykładać nawet miary dziennikarskiej. Co najwyżej należałoby je traktować jako informatory lub biuletyny urzędnicze.
Nie może być bowiem tak, że władza, której dziennikarze powinni patrzeć na ręce, sama rości sobie prawo patrzenia swoim mieszkańcom na ręce korzystając z przywilejów dziennikarskich. Moi zdaniem włodarze mogą co najwyżej na opłacanych kolumnach niezależnych dzienników, tygodników, itp., informować o swoich sprawach i problemach, jeśli uważają, że dziennikarze robią im krzywdę swoją dociekliwością, czy ich zdaniem urzędniczą niekompetencją. Najczęstszym argumentem wypowiadanym przez władczych samorządowców w obronie ich gazetek (wydawanych za pieniądze podatników) była właśnie, ich zdaniem, niekompetencja dziennikarzy niezależnych mediów. Niestety praktyka pokazuje, że władza próbuje ukryć swoje błędy i na ponad jakąkolwiek miarę dbać tylko o własny wizerunek.
Ciężko dziś pracowałem i zaczynają mi się kleić oczy. Wspomnę więc jeszcze tylko tyle, że do tego tematu będę wracał, opisując konkretne przykłady. Dzisiaj zakończę stwierdzeniem, że nie wierzę, by politycy, którzy zadeklarowali wstępnie, że to oni właśnie skończą z taką, jak to określili, patologią, kiedykolwiek to uczynili. . Powiem więcej, nic w tej mierze nie zrobią ani ci, którzy zadeklarowali się, ani żadni inni. (Jak odpocznę, to poszukam w necie informacji na ten temat i skopiuję do następnego posta i spróbuję skomentować).
I tyle na dziś. Aż tyle! Pa!
Nie zamierzam kogokolwiek piętnować i bić się w czyjeś piersi, pragnę poruszyć temat i uczestniczyć w dyskusji, jeśli taka będzie. Uczestniczyłem w redagowaniu gazetek gminnych, a nawet niektóre z nich tworzyłem od podstaw, że tak powiem od "czystej kartki w kratkę i ołówka", ale teraz tego nie robię i nie zechciałem robić, gdy mi proponowano, choć mi się nie przelewa. Skutecznie odradziłem też synowi (od niedawna magister dziennikarstwa), by się za to nie brał, jeśli chce być dziennikarzem. Natomiast, jeśli chce być pracownikiem Urzędu Gminy, to jak się czuje na siłach, to niech nim będzie, ale niech się nie podaje wtedy za dziennikarza. Myślę, że prawie 10 miesięcy robienia (w czasie studiów) takiej gazetki trochę mu uświadomiło, co to za robota. Cieszył się jedynie z tego, że poznał pracę urzędników, o której nie miał wcześniej bladego pojęcia. Ja to robiłem przed chorobą dwa lata.
Zacznę od zasadniczej kwestii. Gazety wydawane przez wójtów, burmistrzów, prezydentów, starostów, itp. nie powinny być nawet nazywane gazetami i nie powinno się do nich przykładać nawet miary dziennikarskiej. Co najwyżej należałoby je traktować jako informatory lub biuletyny urzędnicze.
Nie może być bowiem tak, że władza, której dziennikarze powinni patrzeć na ręce, sama rości sobie prawo patrzenia swoim mieszkańcom na ręce korzystając z przywilejów dziennikarskich. Moi zdaniem włodarze mogą co najwyżej na opłacanych kolumnach niezależnych dzienników, tygodników, itp., informować o swoich sprawach i problemach, jeśli uważają, że dziennikarze robią im krzywdę swoją dociekliwością, czy ich zdaniem urzędniczą niekompetencją. Najczęstszym argumentem wypowiadanym przez władczych samorządowców w obronie ich gazetek (wydawanych za pieniądze podatników) była właśnie, ich zdaniem, niekompetencja dziennikarzy niezależnych mediów. Niestety praktyka pokazuje, że władza próbuje ukryć swoje błędy i na ponad jakąkolwiek miarę dbać tylko o własny wizerunek.
Ciężko dziś pracowałem i zaczynają mi się kleić oczy. Wspomnę więc jeszcze tylko tyle, że do tego tematu będę wracał, opisując konkretne przykłady. Dzisiaj zakończę stwierdzeniem, że nie wierzę, by politycy, którzy zadeklarowali wstępnie, że to oni właśnie skończą z taką, jak to określili, patologią, kiedykolwiek to uczynili. . Powiem więcej, nic w tej mierze nie zrobią ani ci, którzy zadeklarowali się, ani żadni inni. (Jak odpocznę, to poszukam w necie informacji na ten temat i skopiuję do następnego posta i spróbuję skomentować).
I tyle na dziś. Aż tyle! Pa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)