Wczoraj, gdyż już brałem się do pisania kolejnego posta na temat gazetek gminnych, nagle jak na złość rozdzwoniły się moje telefony.
Pierwszy był taki, żebym przygotował kilka stron maszynopisu tekstów literackich do antologii, która ma się ukazać w marcu z okazji 25 – lecia kieleckiego oddziału ZLP. Zadzwonił sam prezes Stanisław Nyczaj. Mówił m.in.: „Co prawda nie należysz już z własnej woli do ZLP i nie chcesz do nas powrócić, to z uwagi na to, że kiedyś byłeś z nami (od samego początku do 2000 r.– przyp. AP) i nadal z nami współpracujesz, to będzie nam niezmiernie miło, gdy przyślesz do naszej antologii 10 – stronicową swoją wizytówkę twórczą. Koniecznie jednak się spręż i zrób to do 15 lutego”. No i, gdy już widziałem oczami wyobraźni wiersze, opowiadanie, jakiś fragment szkicu literackiego lub sztuki teatralnej, które mógłbym wysłać, nagle drugi telefon...
Dzwoni znajomy redaktor naczelny i mówi, że Dedal upadł. Uff! Świętokrzyski Magazyn Kulturalno-Artystyczny "DEDAL", którego pierwszy numer ukazał się kwietniu 2004 r. padł i przestał się ukazywać. Tworzyłem go pół roku, bo od grudnia 2003 r. Byłem też pierwszym redaktorem naczelnym. Co prawda wytrzymałem tylko coś ok. roku, bo zacząłem się źle czuć i strasznie się wówczas przestraszyłem, że to nawrót raka i musiałem zrezygnować.
No i jak w tej sytuacji miałem pisać posty. W tej sytuacji mogłem zrobić tylko to, co zrobiłem, czyli wyłączyłem komputer i poszedłem do pokoju z telewizorem i zasiadłem wraz z młodzieńczą częścią mojej rodziny do wspólnego oglądania „Bonda Dżejmsa Bonda”. Ot, taka „guma do żucia” dla oczu. W sytuacji, gdy nagromadziło mi się dużo emocji i wspomnień, by uniknąć wewnętrznych dialogów, najlepszym lekarstwem okazał się stary dobry Bond. Korciło mnie, by zadzwonić do kilku osób i sprawdzić informację kolegi o upadku Dedala, ale było już późno.
Uczyniłem to dziś. Rozmawiałem z redaktor naczelną Anetą Lech, która po mnie kontynuowała moje niegdysiejsze dzieło. Potwierdzała i od razu poinformowała, że już uczestniczy w projekcie nowej gazety, która wejdzie w dziurę po Dedalu. Ale już tego nie słuchałem. Udało mi się skontaktować z wydawcą Tomkiem Kosińskim. W żołnierskich słowach poinformował mnie, że kryzys finansowy dotknął także jego. Ale nie zamierza się poddawać. I choć jedno jego marzenie legło w gruzach, to już ma następne, które będzie urzeczywistniał. (Energii, to mu nigdy nie brakowało). Pogadaliśmy sobie dobrą chwilę. I jeszcze dziś do tego wrócę i wieczorem napiszę posta, bo nie mogę przejść obojętnie wobec sytuacji upadku także i mojego „dziecka”, czy jak mawia mój znajomy ksiądz „przestrzeni”, w tym przypadku twórczej, która się nagle zamknęła.
Wczorajsze niepisanie zaplanowanego posta uświadomiła mi, że chyba wróciłem po latach do siebie. Wyrzuty sumienia, że nie napisałem jakiegoś tekstu do gazety zawsze towarzyszyły mi w czasach mojego największego pracoholizmu przez wiele długi lat. To dobrze, iż zaczynam się sam przed sobą usprawiedliwiać, że czegoś zaplanowanego nie napisałem nawet na blogu, o którym nawet nie wiem, czy ktokolwiek go czyta....
Sorry! Mam Czytelników. Pierwszą jest Pani Zosia Korzeńska, która robiła, m.in. korekty ostatnich moich książek, ale przede wszystkim, to bardzo dobry anioł stróż, w dziedzinie poezji i religii. Drugim Czytelnikiem jest znakomity pisarz, przebywający na emigracji w Kanadzie Edward Zyman, który często prosi mnie o maile na temat tego, co się dzieje na Ziemi Świętokrzyskiej i u mnie osobiście. I właściwie, to wszystkie moje posty Im przede wszystkim dedykuję. Czuję się, jakbym to właśnie do tych, bardzo mi bliskich, Osób pisał blogerskie listy.
wtorek, 3 lutego 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz